Dwa tygodnie później...
Nieubłaganie zbliżał się koniec roku szkolnego i miały nastać wakacje. W sumie to dobrze, tak myślałem. Sądziłem, że dwa miesiące to wystarczający czas, żeby zdołać odciągnąć Sabine od Ever.
Ostatnie dni były dla nas ciężkie, omal nie zerwaliśmy ze sobą. Wszystko za sprawką oczywiście Sabine i jej manipulacji Ever. Ever wówczas traciła zmysły, w ogóle nie przypominała własnej siebie i czepiła się dosłownie do wszystkiego. Była jak tykająca bomba. Na szczęście zdążyłem zapanować nad tym w czas. Gdy była w zbyt bliskim kontakcie z 'Taylor' traciła głowę i własny zdrowy rozsądek.
Tamtego dnia wstałem specjalnie wcześniej, by móc wyprzedzić Ever. Przygotowałem śniadanie, by jakoś załagodzić całą sprawę. Kiedy Ever zeszła na dół była naprawdę mile zaskoczona.
- Romano- uśmiechnęła się.- Nie wierzę.
- Wiem, że odkąd jesteś to nie bardzo angażowałem się w kuchni, ale mieszkając sam musiałem umieć przygotować sobie każdy posiłek. Ever sytuacja, która miała miejsce kilka dni temu ciągle dręczy mnie. Wiem, że śniadanie tu nie zmieni wszystkiego, ale chciałbym abyś nie kryła już do mnie urazu, a jeśli nadal ją masz powiedz mi o tym otwarcie... Ever, kocham Cię i nie chcę, by cokolwiek i ktokolwiek nas rozdzielił.
- Romano, wszystko już w porządku. Chcę Cię też przeprosić za moje okropne zachowanie. Nie wiem, co mną kierowało, zupełnie nie wiem. To naprawdę było dziwne. Nigdy nie potrafiłabym CIę tak zranić, bo szalenie Cię kocham! Przepraszam...- powiedziała załamanym głosem, siadając na krzesło. Wyglądała na zmęczoną i przejętą bardziej niż byłem ja sam. Miałem ochotę skończyć tą wieczną wstrzemięźliwość, w której trwaliśmy od tygodnia, kiedy kłótnie nie przestawały. Chciałem już dotknąć jej dłoni, nadgrastków, obojczyków, warg i zapomnieć o tym wszystkim, zarzutach i obrazach sprzed kilku dni. Gdy znalazłem już odwagę na pierwszy krok, wtedy ona zaczęła próbować wymówić jakieś słowa, ale nie wychodziło to jej po prostu. Odwróciłem się ku niej i zobaczyłem, jak bardzo zbledła.
- Ever, co się dzieje?- Spytałem zdenerwowany.- Ever źle się czujesz?
Kiwnęła głową. Zszokowany podeszłem bliżej niej, kucnęłem przy niej, by móc się przyglądnąć jej uważnie. Miała bladą skórę, na której pojawiły się małe krople potu, a usta zsiniały. Podałem jej szklankę zimnej wody, którą upiła ostrożnymi łykami z widocznym trudem.
- Ever, sądzę,że woda nie pomoże. Powinnem zawieść Cię na pogotowie, coś jest nie tak... Ever.
Chciała mi coś powiedzieć, ale nie była w stanie. Nie wiedziałem, co dzieje się a coraz bardziej panikowałem. Ever traciła siły, ciężko wciągała powietrze do ust. Wstałem od niej i zacząłem szybko zbierać się, kiedy do drzwi ktoś zadzwonił. Zdenerwowany wszystko rzuciłem i otworzyłem. Była to Sabine. Zszokowany spoglądnęłem w jej oczy i widziałem przerażenie, którego nie rozumiałem, ale gdy rzuciła się z pomocą do Ever, zrozumiałem.
- Ever nie zamykaj oczu! Próbuj ciągle, mimo wszystko, spokojnie oddychać. Wiem, jak ci pomóc. Nie dzwoń nigdzie, to zbędne już!- Skierowała do mnie.
Nie wiedziałem zbytnio, co zrobiła Sabine, ale dotknęła palcami Ever czoła i zaraz Ever ulżyło. Byłem zmieszany, ale przede wszystkim wdzięczny jej za ocakenie życia Ever.
- Taylor to bardzo dziwne, ale się czuję bardzo dobrze. Jak to zrobiłaś?
- Masaż skroni według mojej babci, zawsze na wszystko mi pomagał- uśmiechnęła się.
- Żartujesz? Ale mimo wszystko dziękuję. Jesteś moim aniołem- zaśmiała się Ever.- Przysiądziesz się do nas?
Miałem już krzyknąć, ewentualnie uciec stąd, jak najszybciej i jak najdalej, bym tylko nie musiał spędzać tego ranka w obecności swojej byłej i dziewczyny na raz... gdyby Ever wiedziała.
- Jasne- odpowiedziała Sabine, uśmiechając się serdecznie do Ever i przelotnie spoglądając w moją stronę. Wówczas znów zobaczyłem dawną Sabine na chwilę, a serce rozpalił mi żar tęsknoty za nią.
Usiadłem grzecznie obok Ever, gdy spojrzała zagubiona na mnie. Na przeciwko siedziała już ona. Nalałem im herbaty, a sam zostałem jednak przy schłodzonej wodzie. Chciałem jak najszybciej skończyć tą żenującą chwilę mojego życia.
Nie jestem pewna tego, co robię. Zaplanowa intryga udała mi się wyśmienicie. Ever widziała we mnie swojego anioła stróża, a on nienawidził, tęsknił i pragnął mnie, widziałam to, przenikając przez jego duszę. Osiągnęłam cel, którego pragnąłam. Teraz wystraczy wykorzystać go jak najlepiej. Miałam kilka wątpliwości, ale szybko je rozwiałam. Postanowiłam zrobić to wszystko, by znów mieć w swoim władaniu, na wyłączność miłość mego życia! Nikt już mnie nie powtrzyma przed tym!
- Taylor, może jeszcze sałaki?- Obiło mi się o uszy, ale tylko wzdrygłam. Sałatka, dobre sobie! Zupełnie zapomniałam o tym, gdzie znajdowałam się i w jakim towarzystwie, dopiero po szturchnięciu jego nogą odzyskałam zupełną przytomność i rozeznanie w całej sytuacji.
- Nie dziękuję- wysiliłam się na kolejny nieszczery uśmiech, należący bezustanie do Taylor.
Cały czas siliłam się tylko na takie uśmiechy. Nie wiem w sumie, czy byłam dobrą aktorką, bo Ever nabierała się, Romano natomiast wzdymał usta, kręcił nosem i wznosił oczy do nieba, a Jackson ciągle wmawiał mi, bym zostawiła przeszłość daleko w tyle. Łatwo było mu powiedzieć... Jego pragnienie kończyło się na krwi. Moje nastomiast nie... nie umiałam już z tym żyć, ani nie zamierzałam dalej kryć.
- Powinnam już zbierać się. Eric pewnie głowi się, gdzie podziwam się- powiedziałam po godzinnym śniadaniu w towarzystwie ''gołąbeczków''. Mdliło mnie na widok, jak on ją dotykał, całował, śmiał się do niej... Ogarnął mnie gniew, tęsknota i złość, ale wszystko doskonale maskowałam pod wampirzą skórą, która była doskonała do krycia ''ludzkich'' uczuć.
- Taylor zaczekaj. Romano cię podrzuci, bo ma jechać właśnie na trening.
Widziałam na jego twarzy zdezerientowanie zaistniałą sytuacją. Przez chwilę było mi jego żal, ale bezlitośnie uśmiechem zgodziłam się na propozycje kochanej przyjaciółeczki.
Gdy wyszłam z Romano na zewnątrz poczułam się jak kiedyś. Byliśmy zupełnie sami, ale jeszcze na widok Ever. Jak na razie wolałam nie ryzykować. Zmieniło się wiele odkąd stałam się wampirem, ale tak naprawdę nic. Moje i jego uczucia nadal były, u niego trochę stłumione przez nią, ale da się to ocalić jeszcze.
- Wsiadaj- odezwał się do mnie.
- Mógłbyś być bardziej miły, chociażby na wzgląd naszej wspólnej przeszłości...- niechętnie wypowiedziałam ostatnie słowo, wsiadając do środka samochodu Romano.- Najchętniej nigdy nie wyszłabym z domu tamtego dnia, ale wątpię, by to unikło właśnie mnie.
Romano schwytał mocno rękoma kierownice i przyłożył do niej głowę.
- Mnie też męczy ta sytuacja, uwierz- wydusił z siebie.
- W końcu mówisz do rzeczy Romano- sięgnąłam po jego dłonie, ale on cofnął szybko ręce.
- Sabine to już przeszłość...- powiedział i nie odzywał się póki nie odwióżł mnie nad przedmieścia. Rzucił mi niechciane, pełne bólu ''cześć'' i odjechał, zostawiając mnie w amoku, który przygnębił mnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz