Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 17 czerwca 2012

Rozdział czwarty.



Do zakończenia roku szkolnego zostały jedynie dwie godziny. Ever właśnie okupowała łazienkę następną godzinę, by jak najlepiej upiąć włosy. Właśnie przyglądałem się treści smsa, którego niedawno otrzymałem. Zerkałem na komórkę, to na garnitur, który wisiał na wieszaku naprzeciwko. Od mojego ostatniego spotkania z nią minęły ponad trzy dni. Od tamtego czasu, gdy zbliżyliśmy się do siebie, próbowałem unikać jej.
Dziś nie uniknę jej, choćbym chciał. Musiałem iść do szkoły i odebrać świadectwo bez promocji do klasy maturalnej. To było pewne, że nie znam. Po tylu nieobecnościach, braku na zaliczeniach, choć pozytywnie zaliczałem po powrocie to i tak było zbyt mało.
Przeczytałem ponownie smsa: ,, Romano, nie zachowujmy się, jak dzieci. Musimy się spotkać. Tęsknię. ’’ Sabine miała rację. Zachowałem się, jak ostatni gówniarz. Odrzucałem, dawałem nadzieję, a później unikałem jej. Sam nie wiedziałem, czego tak naprawdę chciałem. Absolutnie pogubiłem się w życiu, odkąd wróciła… Cieszyłem się z jej powrotu, ale to i on namieszał. Nie wiedziałem, w którą stronę podążać…
Rozmyślenia przerwała mi Ever, która właśnie wyszła z łazienki:
- I jak wyglądam?- Uśmiechnęła się do mnie, obracając się wokół.
Wyglądała naprawdę cudownie. Miała na sobie sukienkę, którą razem wybraliśmy. Modny fason, a przede wszystkim soczysty czerwony kolor zwracał uwagę i podkreślał szczupłą sylwetkę. Lśniła w tej kreacji po prostu, ale to jej uśmiech królował.
- Wspaniale- podszedłem do niej i wziąłem ją w objęcia.
Odwróciłem się z nią w stronę lustra i przyjrzałem się naszemu odbiciu. Wzruszający obrazek, pomyślałem i zanurzyłem się w burzy jej loków. Pocałowałem ją  w szyję raz, drugi… ale na więcej nie mogliśmy sobie pozwolić.
- Gotowa na zakończenie tego roku szkolnego i przejścia do maturalnej klasy?
Kiwnęła niepewnie głową, a ja ucałowałem ją w czubek nosa, dodając jej więcej pewności i odwagi.



Nerwowo chodziłam za sceną. Z każdą sekundą byłam coraz mniej pewna tego, co chcę zrobić, ale gdy usłyszałam głos pani Brings nie mogłam już nic więcej zrobić, tylko wyjść na szkolną scenę i zacząć uroczystą galę.
Odetchnęłam i pewna siebie wyszłam naprzeciw całej społeczności szkolnej. Moja sukienka z trenem, porwana przez wicherek panujący w sali, lekko muskała moje kostki. Próbowało to rozkojarzyć mnie, ale nic z tego. Zdeterminowana, uśmiechnięta zaczęłam wypowiadać swoje kwestie według scenariusza.  Wzrokiem w tłumie szukałam jego oczu. W końcu zobaczyłam go, a raczej to on odnalazł mnie. Patrzył na mnie z niedowierzaniem. Gdy skończyłam swoją z pierwszych wypowiedzi, nie chciałam schodzić ze sceny i tracić kontaktu wzrokowego z nim, ale musiałam. Moje serce płakało z tęsknoty. On widział to i odprowadził mnie swymi smutnym wzrokiem zza kulisy.
Usiadłam na stołeczku przy Jacksonie, który zajmował się nagłośnieniem przy całej uroczystości. Niechętnie uśmiechnął się do mnie i zaraz wrócił do swojej pracy. Nie zdążyłam zamoczyć ust w szklance wody, bo zaraz wpadła do nas pani Brings, która była zachwycona moim talentem aktorskim na scenie.
- To przepływ emocji tylko- odpowiedziałam nonszalancko.
- Taylor byłaś wspaniała! Oby tak dalej! Za 5 minut wchodzisz. Ericku, dobra robota!- Powiedziała i wybiegła.
Westchnęłam i upiłam łyk schłodzonej wody. Zapomniałam już, jak smakuje kropla wody. Skrzywiłam się na mało charakterystyczny smak. W niczym czysta, zimna woda nie przypominała ciepłej, słodkiej krwi. Zostały 3 minuty. Poprawiłam makijaż i wyszłam ponownie na światła reflektorów.


Gdy wyszła po raz drugi, okna zostały przysłonięte ciężkimi zasłonami a scenę rozświetliły reflektory. Na ekranie z tyłu pojawiły się dwa znane mi zdjęcia i wtedy usłyszałem jej melancholijny głos:
- W tym roku szkolnym dwójka uczniów naszej szkoły zginęło z nieustalonych przyczyn. Niedługi czas temu przerwano śledztwo w ich sprawie. Sabine i Jackson byli wyjątkowo zaangażowani w prace na rzecz szkoły, jak i miasta. Nie zdążyliśmy im podziękować za to wszystko. Gdziekolwiek jesteście, jeśli jesteście…  dziękujemy za dobro, ciepło i miłość ...
Światło z reflektorów, które obejmowały ją jeszcze bardziej rozjarzyło się. Od tej pory nie miałem pojęcia, co działo się na scenie. Skóra Sabine mętniała a na niej pojawiły się, tak jakby oparzenia. W jej oczach widziałem ból, strach i wołanie o pomoc.
-… uczcijmy ich zmagania minutą ciszy- dopowiedziała, wpatrując się we mnie.
Nie miałem wyboru. Musiałem jej pomóc. Na szczęście Ever była z Stevenem po drugiej stronie sali, więc bez dodatkowych chwil opóźnień ruszyłem z ratunkiem. Chwila ciszy, by ,,uczcić Sabine”, została zakłócona przez jej ,,chłopaka’’ to naprawdę musiało wyglądać niedorzecznie. Wiedziałem, co robię. Moja była dziewczyna wcale nie umarła, lecz stała na scenie i potrzebowała mojej pomocy. Dotrwawszy na miejsce wziąłem ją za ramię i wyszedłem z nią za kulisy.
- Co się dzieje?
- Nie mam pojęcia, ale jestem przerażona. Piecze mi dekolt, plecy, ręce, ramiona. Coś jest nie tak… - powiedziała niespokojnie. Trzęsły się jej dłonie, a przy tym uginały się jej kolana. Jej oczy się zeszkliły.
- Wszystko będzie dobrze, zobaczysz- powtarzałem jej, tuląc ją do swego boku.
Zobaczyłem kątem oka jego karcący wzrok i natychmiast odsunąłem się od Sabine. Nie miałem pojęcia, co on sobie wyobrażał…
- Nie masz już wyjść?
- Nie, to był koniec- odpowiedziała niechętnie, gdy do nas doszedł Erick, a raczej Jackson.
Nie zamówiłem z nim ani słowa, odkąd dowiedziałem się kim naprawdę był przez ten cały czas i co zrobił Sabine… To przez niego te wszystkie cyrki. Nie wiedziałem, jakbym mógł zareagować, ale próbowałem uspokoić się i żadnego głupstwa nie zrobić.
- Co się stało?- Zapytał ją.
- Spójrz- pokazała na sparzoną skórę na dłoniach, dekolcie, ramionach, plecach.- Poparzyło mnie coś.
- Jak to coś?!- Spojrzał na mnie z niedowierzaniem, na co tylko spuściłem z niego swój potępiony wzrok i odwróciłem się do niej.
Po chwili odezwałem się jednak:
- Mam podejrzenia, że to mogły być reflektory… trzeba byłoby to zbadać.
- Masz jakieś inne objawy niż poparzenia?- Zapytał Sabine ponownie.
- Nudności i zawroty głowy- odpowiedziała.
- Myślałem, że wy nie… nie chorujecie…- wypaplałem.
- CO?!  On wie?!-Pytał  z wściekłością wypisaną na twarzy.- Chyba upadłaś na głowę! Oszalałaś, do cholery?! Przecież ostrzegałem cię, ale ty jak zawsze uparta zrobiłaś, co należycie ci podobało się! Nie wierzę, jak mogłaś być tak nieodpowiedzialna!  
- Uspokój się Jackson! Wszyscy zbierają się już. Pogadamy później- rzuciła mi smutno i zniknęła z Jacksonem w głębi kulis.





sobota, 16 czerwca 2012

Rozdział trzeci.





- Po co znów wracasz do punktu wyjścia? Dziewczyno, nie powinnaś mieszać się w ich życie- powitał mnie tak po pięciu dniach rozłąki.
- Erick, odwal się ode mnie! To Ty mnie tak urządziłeś, więc może nie pogrążaj się i zechcij zostawić mnie w spokoju, do cholery!
- Sabine, robię to dla twojego dobra. Nie panujesz jeszcze nad sobą. Mogłabyś skrzywdzić Ever... bądź Romano.
- Ever, Ever. Daj spokój. W zupełności wiem, co robię! Ja nie zapomniałam tego, co czułam wcześniej do Romano. To we mnie nadal żyje, zrozum chociaż ty!
- Gdybym wiedział Sabine nie przemieniałbym cię...
Gdy to usłyszałam, miałam ochotę rzucić się na niego z rękoma. Nie zrobiłam tego jednak. Był ode mnie większy o głowę, a przede wszystkim dysponował o wiele większą siłą. Byłam przegrana już na wejściu w starciu z nim. Jedna walka mnie czekała, o Romano. Tego nie odpuszczę, a pierwsze starcie miało nastąpić już wkrótce.







W mojej głowie ciągle siedziała ona. Zupełnie traciłem zmysły. Zajście sprzed kilku dni tkwiło we mnie non stop i żyłem tym. Choć wtedy zaprzeczyłem jej to tak naprawdę chyba chciałem okłamać siebie, bo Sabine zna mnie zbyt dobrze, żeby tego nie zauważyła. Zawsze będzie mi bliska...
W moim życiu pojawiła się, gdy straciłem wystarczająco dużo, by życie straciło sens. Po tragicznym wypadku mojej babci, która podczas spaceru w lesie dostała zawału, zostałem zupełnie sam. Moi rodzice wyrzekli się mnie, kiedy byłem bardzo małym dzieckiem i oddali w opiece babci. Nigdy ich nie widziałem. Babcia nie chciała, bym utrzymywał z nimi kontakty i bym kiedykolwiek ich poznał po tym, co wyrządzili mi. Po śmierci babci przeszło mi przez myśl, by odszukać rodzinę... ale przecież jej nie miałem. Jedyną moją rodziną była babcia i koło się zamykało. Wtedy do San Diego w stanie Kolorado przyjechała Sabine. Poznałem ją jej pierwszego dnia w szkole, gdy jako członek samorządu musiałem oprowadzić ją po naszej szkole i tak zaczęła się nasza znajomość. To jej zaufałem po starcie. Była moim najlepszym przyjacielem jakiegokolwiek miałem. Spędzałem w jej towarzystwie najlepsze chwile mego życia i popadłem w nawyk, uzależniłem się od niej.
Kiedy straciłem ją, czułem się zagubiony, nie swój, do teraz. W końcu jest ona, ale teraz to zupełna inna bajka... przecież zakochałem się w Ever i jestem z nią.
Wyszedłem spod prysznica, przecierając ręcznikiem włosy. Ever pakowała się w pokoju właśnie do szkoły i zaraz oboje zeszliśmy do garażu, aby móc jechać na jedne z ostatnich zajęć w tym roku szkolnym.
Parkując na szkolnym parkingu już zauważyłem ją. Była ubrana jak ona, kiedy po raz pierwszy się całowaliśmy, zupełnie ta sama sukienka. Jej włosy też powróciły do naturalnego koloru. Obok niej stał Jackson z Stevenem. Wydawało mi się, że przeżywałem déjà vu.
- Patrz Romano, Taylor zmieniła fryzurę. Pasuje do niej jeszcze lepiej niż jej ciemne, no nie?- Przywróciła mi uwagę Ever, a ja coś mruknąłem i patrzyłem w to samo miejsce, co ona.
Nagle w mojej głowie pojawił się jej głos: ''Niezręcznie jest tak ciągle patrzeć na swoją byłą! Powinieneś zająć się Ever i w końcu wyjść z tego auta. No dalej Romano''. Byłem stłumiony  Znów spojrzałem w ich stronę. Jackson odciągał jąza ręke do budynku. Ever w tej samej chwili wyszła na zewnątrz. Podążyłem za nią. Steven podszedł do nas i w trójkę weszliśmy do szkoły. To będzie szalenie trudny dzień, pomyślałem.










Dobrze postępuję, tak myślałam i jak na razie nic nie zaprzeczało temu, prócz grzędzenia Jacksona:
- Za szybko to wszystko! Oni nie są tacy głupi, za jakich ich uważasz. Połapią się, zobaczysz.
Nie mogłam już tego wytrzymać, ale też nie chciałam wybuchnąć na stołówce. Opanowałam się. Odetchnąłem raz, drugi i przeszło mi.
- Nie powstrzymuj mnie Jackson. Wiem, co i jak zrobić, by nasza ukochana, krucha Ever nie dowiedziała się.
- Tylko, abyś miała rację- cofnął się i wyszedł ze stołówki.
Kątem oka zobaczyłam, że Ever też żegnała się z Romano. Kiedy wyszła, wstałam z miejsca i przysiadłam się do niego po prostu.
Nie ukrywał zaskoczenia:
- Co ty tu robisz?
- Siedzę z tobą?!- odpowiedziałam nonszalancko pytaniem na pytanie, a on przewrócił z dezaprobatą przewrócił oczami. Doskonale wyczuwałam to, że nie wiedział, jak ze mną rozmawiać w tej sytuacji.- Wkurzasz mnie.
- Ja cię? Żartujesz, prawda? To nie ja bawię się w jakieś retrospekcje, tylko ty. Utrudniasz mi wszystko.
- Mówisz zupełnie jak Jackson. Czemu nic nie rozumiecie?
- Nie ma tu nic do rozumienia,Sabine. To białe na czarnym. Nie umiałbym, po tym jak odeszłaś... zbyt wiele się zmieniło, zrozum wreszcie.
Nie mogłam tego dłużej słuchać, nie z jego ust.
- Wciąż Cię kocham- wykrzyknęłam mu łamiącym głosem w twarz i wybiegłam ze stołówki w hol.
Nie mogłam już ukrywać swego bólu, a łzy swobodnie spływały mi po policzkach w dół, plamiąc moją pamiętną brunatną sukienkę. Robiłam widowisko, zdałam sobie z tego sprawę. Weszłam do łazienki i usiadłam na zimnej posadzce w jednej z kabin.
Chyba nadeszło to, co chciałam jak najdalej odsuwać od siebie- jego odrzucenie. Potrzebowałam ciszy i spokoju. Zawsze to przywracało mi równowagę ciała, duszy i umysłu. Jednak to nie działało wtedy. W środku mnie zgotowało się i zgrzytało. Zaryczałam głośno. Nawet przemiana nie była tak bolesna... Ból odrzucenia przeszywał moje serce. Wstrzymałam oddech, gdy usłyszałam zgrzyt drzwi od łazienki. To był człowiek, czułam wokół człowieczą woń. Czułam też, jak ostatnie części mojej zachowawczej kontroli ulatniają się. Szturchnięte drzwi ugięły się pod siłą, ale nic więcej. Wyglądało na to, że zostały zatrząśnięte. Nie wytrzymałam. Rzuciłam się na nie. Pragnęłam teraz tylko krwi. Wstrząśnięta zauważyłam, że moją zdobyczą był Romano. Widziałam, jak zesztywniał na widok zdesperowanej mnie. Oszołomiony patrzył na mnie.
Czułam, jak przemieniam się w potwora. Jak znikają moje błękitne oczy, a ich miejsce zajmują czerwono krwiste soczewki, moje dłonie zmieniły się w wydłużone szpony, a całe ciało wytężyło się gotowe do ataku.
Romano cofnął się do samego kąta, z którego nie miał żadnej drogi ucieczki.
- Romano, musisz uciekać!
- Nie mogę cię zostawić w takim stanie. Czuję się odpowiedzialny... - powiedział skruszony, co podziałało jak balsam dla mojego ciała.
Wróciłam do swojego wcielenia, człowieczego, do następnej przemiany...
- Sabine, wszystko w porządku?- Spytał stroskany, podchodząc do mnie.
Łagodziłam trzęsącymi dłońmi moją rozpaczliwie poszarpaną sukienkę i próbowałam dojść do siebie, ale jego obecność przeszkadzała mi w tym.
- Przepraszam Cię- usłyszałam jego głos, a kątem oka zauważyłam, jak zbliża się do drzwi.
- Teraz tak po prostu wyjdziesz? Nie wierzę...
- Sabine, a co mam zrobić?- Odwrócił się do mnie z wkutym boleśnie wzrokiem. Znów nadszedł strumień mroźnych łez. Nie chciałam, by widział moich słabości. Schowałam twarz z przeraźliwie rozmazanym makijażem w dłoniach i cicho łkałam.Usłyszałam ciche kroki. Byłam pewna, że wyszedł już, kiedy poczułam, jak podnosi moją głową. Otworzyłam szeroko oczy i ujrzałam jego rysy twarz, jego wargi tuż koło moich. Brakowało mi tchu.
- Nie zostawię Cię! Nie bój się!- Ogarnął mnie swym ramieniem i poczułam spokój. Nie mogłam tego zaprzepaścić.
- Brakuję mi Ciebie!
- Mi Cię też- pocałował mnie delikatnie i ostrożnie w usta.
Ten jeden pocałunek dał mi wiele, to czego pragnęłam i nadzieję, że nie wszystko stracone i mam o co walczyć.








Rozdział drugi.






Dwa tygodnie później...



Nieubłaganie zbliżał się koniec roku szkolnego i miały nastać wakacje. W sumie to dobrze, tak myślałem. Sądziłem, że dwa miesiące to wystarczający czas, żeby zdołać odciągnąć Sabine od Ever.
Ostatnie dni były dla nas ciężkie, omal nie zerwaliśmy ze sobą. Wszystko za sprawką oczywiście Sabine i jej manipulacji Ever. Ever wówczas traciła zmysły, w ogóle nie przypominała własnej siebie i czepiła się dosłownie do wszystkiego. Była jak tykająca bomba. Na szczęście zdążyłem zapanować nad tym w czas. Gdy była w zbyt bliskim kontakcie z 'Taylor' traciła głowę i własny zdrowy rozsądek.
Tamtego dnia wstałem specjalnie wcześniej, by móc wyprzedzić Ever. Przygotowałem śniadanie, by jakoś załagodzić całą sprawę. Kiedy Ever zeszła na dół była naprawdę mile zaskoczona.
- Romano- uśmiechnęła się.- Nie wierzę.
- Wiem, że odkąd jesteś to nie bardzo angażowałem się w kuchni, ale mieszkając sam musiałem umieć przygotować sobie każdy posiłek. Ever sytuacja, która miała miejsce kilka dni temu ciągle dręczy mnie. Wiem, że śniadanie tu nie zmieni wszystkiego, ale chciałbym abyś nie kryła już do mnie urazu, a jeśli nadal ją masz powiedz mi o tym otwarcie... Ever, kocham Cię i nie chcę, by cokolwiek i ktokolwiek nas rozdzielił.
- Romano, wszystko już w porządku. Chcę Cię też przeprosić za moje okropne zachowanie. Nie wiem, co mną kierowało, zupełnie nie wiem. To naprawdę było dziwne. Nigdy nie potrafiłabym CIę tak zranić, bo szalenie Cię kocham! Przepraszam...- powiedziała załamanym głosem, siadając na krzesło. Wyglądała na zmęczoną i przejętą bardziej niż byłem ja sam. Miałem ochotę skończyć tą wieczną wstrzemięźliwość, w której trwaliśmy od tygodnia, kiedy kłótnie nie przestawały. Chciałem już dotknąć jej dłoni, nadgrastków, obojczyków, warg i zapomnieć o tym wszystkim, zarzutach i obrazach sprzed kilku dni. Gdy znalazłem już odwagę na pierwszy krok, wtedy ona zaczęła próbować wymówić jakieś słowa, ale nie wychodziło to jej po prostu. Odwróciłem się ku niej i zobaczyłem, jak bardzo zbledła.
- Ever, co się dzieje?- Spytałem zdenerwowany.- Ever źle się czujesz?
Kiwnęła głową. Zszokowany podeszłem bliżej niej, kucnęłem przy niej, by móc się przyglądnąć jej uważnie. Miała bladą skórę, na której pojawiły się małe krople potu, a usta zsiniały. Podałem jej szklankę zimnej wody, którą upiła ostrożnymi łykami z widocznym trudem.
- Ever, sądzę,że woda nie pomoże. Powinnem zawieść Cię na pogotowie, coś jest nie tak... Ever.
Chciała mi coś powiedzieć, ale nie była w stanie. Nie wiedziałem, co dzieje się a coraz bardziej panikowałem. Ever traciła siły, ciężko wciągała powietrze do ust. Wstałem od niej i zacząłem szybko zbierać się, kiedy do drzwi ktoś zadzwonił. Zdenerwowany wszystko rzuciłem i otworzyłem. Była to Sabine. Zszokowany spoglądnęłem w jej oczy i widziałem przerażenie, którego nie rozumiałem, ale gdy rzuciła się z pomocą do Ever, zrozumiałem.
- Ever nie zamykaj oczu! Próbuj ciągle, mimo wszystko, spokojnie oddychać. Wiem, jak ci pomóc. Nie dzwoń nigdzie, to zbędne już!- Skierowała do mnie.
Nie wiedziałem zbytnio, co zrobiła Sabine, ale dotknęła palcami Ever czoła i zaraz Ever ulżyło. Byłem zmieszany, ale przede wszystkim wdzięczny jej za ocakenie życia Ever.
- Taylor to bardzo dziwne, ale się czuję bardzo dobrze. Jak to zrobiłaś?
- Masaż skroni według mojej babci, zawsze na wszystko mi pomagał- uśmiechnęła się.
- Żartujesz? Ale mimo wszystko dziękuję. Jesteś moim aniołem- zaśmiała się Ever.- Przysiądziesz się do nas?
Miałem już krzyknąć, ewentualnie uciec stąd, jak najszybciej i jak najdalej, bym tylko nie musiał spędzać tego ranka w obecności swojej byłej i dziewczyny na raz... gdyby Ever wiedziała.
- Jasne- odpowiedziała Sabine, uśmiechając się serdecznie do Ever i przelotnie spoglądając w moją stronę. Wówczas znów zobaczyłem dawną Sabine na chwilę, a serce rozpalił mi żar tęsknoty za nią.
Usiadłem grzecznie obok Ever, gdy spojrzała zagubiona na mnie. Na przeciwko siedziała już ona. Nalałem im herbaty, a sam zostałem jednak przy schłodzonej wodzie. Chciałem jak najszybciej skończyć tą żenującą chwilę mojego życia.









Nie jestem pewna tego, co robię. Zaplanowa intryga udała mi się wyśmienicie. Ever widziała we mnie swojego anioła stróża, a on nienawidził, tęsknił i pragnął mnie, widziałam to, przenikając przez jego duszę. Osiągnęłam cel, którego pragnąłam. Teraz wystraczy wykorzystać go jak najlepiej. Miałam kilka wątpliwości, ale szybko je rozwiałam. Postanowiłam zrobić to wszystko, by znów mieć w swoim władaniu, na wyłączność miłość mego życia! Nikt już mnie nie powtrzyma przed tym!
- Taylor, może jeszcze sałaki?- Obiło mi się o uszy, ale tylko wzdrygłam. Sałatka, dobre sobie! Zupełnie zapomniałam o tym, gdzie znajdowałam się i w jakim towarzystwie, dopiero po szturchnięciu jego nogą odzyskałam zupełną przytomność i rozeznanie w całej sytuacji.
- Nie dziękuję- wysiliłam się na kolejny nieszczery uśmiech, należący bezustanie do Taylor.
Cały czas siliłam się tylko na takie uśmiechy. Nie wiem w sumie, czy byłam dobrą aktorką, bo Ever nabierała się, Romano natomiast wzdymał usta, kręcił nosem i wznosił oczy do nieba, a Jackson ciągle wmawiał mi, bym zostawiła przeszłość daleko w tyle. Łatwo było mu powiedzieć... Jego pragnienie kończyło się na krwi. Moje nastomiast nie... nie umiałam już z tym żyć, ani nie zamierzałam dalej kryć.
- Powinnam już zbierać się. Eric pewnie głowi się, gdzie podziwam się- powiedziałam po godzinnym śniadaniu w towarzystwie ''gołąbeczków''. Mdliło mnie na widok, jak on ją dotykał, całował, śmiał się do niej... Ogarnął mnie gniew, tęsknota i złość, ale wszystko doskonale maskowałam pod wampirzą skórą, która była doskonała do krycia ''ludzkich'' uczuć.
- Taylor zaczekaj. Romano cię podrzuci, bo ma jechać właśnie na trening.
Widziałam na jego twarzy zdezerientowanie zaistniałą sytuacją. Przez chwilę było mi jego żal, ale bezlitośnie uśmiechem zgodziłam się na propozycje kochanej przyjaciółeczki.
Gdy wyszłam z Romano na zewnątrz poczułam się jak kiedyś. Byliśmy zupełnie sami, ale jeszcze na widok Ever. Jak na razie wolałam nie ryzykować. Zmieniło się wiele odkąd stałam się wampirem, ale tak naprawdę nic. Moje i jego uczucia nadal były, u niego trochę stłumione przez nią, ale da się to ocalić jeszcze.
- Wsiadaj- odezwał się do mnie.
- Mógłbyś być bardziej miły, chociażby na wzgląd naszej wspólnej przeszłości...- niechętnie wypowiedziałam ostatnie słowo, wsiadając do środka samochodu Romano.- Najchętniej nigdy nie wyszłabym z domu tamtego dnia, ale wątpię, by to unikło właśnie mnie.
Romano schwytał mocno rękoma kierownice i przyłożył do niej głowę.
- Mnie też męczy ta sytuacja, uwierz- wydusił z siebie.
- W końcu mówisz do rzeczy Romano- sięgnąłam po jego dłonie, ale on cofnął szybko ręce.
- Sabine to już przeszłość...- powiedział i nie odzywał się póki nie odwióżł mnie nad przedmieścia. Rzucił mi niechciane, pełne bólu ''cześć'' i odjechał, zostawiając mnie w amoku, który przygnębił mnie.







Rozdział pierwszy.


Ever czekała na mnie, kiedy wróciłem. Musiałem szybko otrząsnąć się z szoku, jakiego doznałem i wszystko głęboko znów skrywać w sobie. Ever nie mogła niczego się domyślać. Wszedłem więc z uśmiechem do salonu jadalni i zdjąwszy bluzę, usiadłem obok niej. Miło mnie powitała i już tego wieczoru nie mogłem oderwać się od niej.






Tamtej noc przebudzałem się wiele razy. To wszystko było chyba związane z poznaniem prawdy, zbyt dużo emocji mną kierowało. Cały czas sprawdzałem, czy nic nie jest Ever. Martwiłem się, jak nigdy. Na szczęście nic nie wskazywało na to, że coś się działo. Po kilku szklankach zimnej wody zaspokojony ułożyłam się ponownie i dopiero wstałem równo z dźwiękiem budzika.
- Romano, mam prośbę- powiedziała Ever przy stole w czasie śniadania.
- Tak?
- Moglibyśmy zajechać po Taylor?
I takiej sytuacji najbardziej się obawiałem. Miałem inne plany, jak wszystko skierować, by odsuwać od siebie takie właśnie sytuację.
- Czemu? Eric nie idzie do szkoły?
- Jedzie, ale co z tego. Taylor i ja przyjaźnimy się.
- Niech Taylor jedzie z Erickiem!- Uniosłem się.- Tak jak jest, jest dobrze.
- Dobrze- wstała od zastawy śniadaniowej i zaczęła sprzątać ze stołu.- Zbieram się już.
- Poczekaj jeszcze, wcale nie jestem przygotowany.
- Nie śpiesz się. Jadę z Taylor i Erickiem- wzięła torbę z książkami i wyszła, trzaskając drzwiami.
Mogłem zacząć biec za nią, ale wiedziałem, że to nic nie pomoże. Ever jest uparta, a jak ubzdura sobie coś to będzie wszystko robić właśnie po swojemu. Dopiłem kawę, przebrałem się, chwyciłem za plecak i zszedłem do garażu. Odkąd na "nowo" pojawili się, Ever stała się bardziej uparta i wzburzona niż wcześniej. Tego ranka tak naprawdę po raz pierwszy pokłóciliśmy się. Najbardziej wkurzyłem się, że ta kłótnia nie była z niczego, co by dotyczyło tak naprawdę nas. Było to za winą głównie Sabine, ''Taylor''. Ever zmieniła się pod jej wpływem. Wkurzony wszedłem do budynku szkoły. Skierowałem się do długiego holu z szafkami uczniów i zauważyłem, że przy nich stała również Ever ze swoimi ''nowymi'' przyjaciółmi. Stałem i nie wiedziałem, co mam robić. Zdecydowałem się podejść bliżej. Pomachałem do Ever, ale nie zauważyła, bo zagadywała ją Taylor, wydawało mi się, że ona właśnie zobaczyła mnie i robiła to wręcz specjalnie, by tylko Ever oddalić ode mnie. Gdy chciałem już podejść do nich, drogę zastawił mi mój przyjaciel, Steven. Przywitałem się z nim, wyjąłem książki z szafki i zagadany ruszyłem z nim na dziedziniec szkolny. Wypytywał się mnie, dlaczego nie ma ze mną Ever, a ja odpowiedziałem banalnie, że rozmawia gdzieś z przyjaciółką. Nie dopytywał się o więcej. Chwilę jeszcze porozmawialiśmy, a po dzwonku rozstaliśmy. Miałem nadzieję, że Ever będzie już w sali od języka angielskiego. Gdy wszedłem do klasy, nauczyciela jeszcze nie było a ona siedziała już na miejscu. Podszedłem do ławki i usiadłem obok niej. Milczała, a nawet nie spoglądała w moją stronę.
- Ever- odezwałem się, a ona nawet nie odwróciła twarzy w moją stronę.- Jesteś na mnie obrażona?
- Co za pytanie?! Oczywiście, że jestem urażona. Rzuciłeś się prawie na mnie rankiem.
- Nie na Ciebie kochanie- tyle zdążyłem znów powiedzieć, bo nauczyciel wszedł w tej chwili do klasy i zaczęła się lekcja a Ever podczas lekcji zawsze była skoncentrowana tylko na niej. Skazany byłem na czekanie aż do przerwy. Kiedy dzwonek zadzwonił schyliłem się natychmiast po torbę Ever i zacząłem pomagać jej w pakowaniu książek.
- Dam sobie radę- odezwała się nagle.
- Ever proszę Cię, nie zachowuj się jak dziecko. Zjesz ze mną lunch?- Spytałem, modląc się aby zgodziła.
- Masz rację powinniśmy sobie wyjaśnić pewne sprawy- zgodziła i skierowaliśmy się do szkolnej stołówki, zajmując tylne stoliki w zaciszu.
Odsunąłem krzesło dla Ever, a ona usiadła, przewracając oczami z uśmieszkiem. Usiadłem i patrzyłem prosto w jej oczy. Miała przepięknego koloru oczy, na pograniczu turkusu.
- Może zechcesz mi w końcu coś powiedzieć?!- Uniosła brew w górę, przyglądając się uważnie moim dłoniom, które splatałem ze zdenerwowania, choć nie wiem sam dlaczego denerwowałem.
- Ah tak, przepraszam. Ever nie chciałem Cię urazić dziś rano, ani nic z tych rzeczy. Chodziło mi o to, że widocznie za bardzo zaufałaś Taylor, nie uważasz? Zupełnie przecież nie znamy ani jej, ani Ericka. Nie chcę, abyś później przez nich cierpiała. Wybacz mi kochanie- ująłem jej dłonie, prosząc o zrozumiałość.
- Romano, naprawdę chcę mieć przyjaciółkę, a z Taylor świetnie rozumiem się. Czuję jakbym znała się z nią od lat, po prostu.
Bałem się właśnie tego. Znów wszystko wylatuje mi z rąk. Tracę powoli kontrolę, czuję to już teraz. Boję się.
- Rozumiem Cię Ever, ale nie możesz z inną dziewczyną z naszej szkoły bardziej za kumplować się?
- Nie mam zamiaru i nawet nie pytaj dlaczego, Romano. Nie musisz o nic martwić się. Przeżyłam nie jeden zawód kochany. Naprawdę to miłe, że tak troszczysz się o mnie- uśmiechnęła się- ale w tej kwestii odpuść, dobrze?
- Zobaczymy.
- Muszę już iść na zajęcia- pocałowała mnie w usta i po prostu wyszła, a chciałem jeszcze zapytać ją o tyle...





Po 6 lekcjach wyszedłem na parking przed szkołą, by wraz z Stevenem i chłopakami pograć w kosza. Po drodze spotkałem Sabine. Wszystko robiłem, by jej uniknąć. Myślałem, że naprawdę udaje mi się to, a wtedy ona wyskoczyła znikąd wprost na mnie. Miałem już ominąć ją, gdy odezwała się:
-Nawet się nie przywitasz ze mną?
- Co ty znów knujesz?
- JA?! Nie bądź śmieszny Romano, a czy to ja ukrywam się? Właśnie.
- Nie o tym mówię! Miałaś nie wchodzić w moje życie.
- NIE WCHODZIŁABYM, ale to TY wybrałeś! Przypomnij sobie! Sam doskonale podkreślałeś to, że Ever potrzebuje przyjaciółki, to będzie ją miała.
- Nie poznaję Cię- wymówiłem i wyminąłem ją bokiem a komórka mi rozdzwoniła się. Odebrałem wiadomość, była od niej ''mówiłam, że zmieniłam się. Nie ma już Sabine, niech w końcu dotrze to do ciebie. Pora pożegnać się z nią, Romano'. Kiedy odwróciłem, by spoglądnąć na nią, jej nie było już tam. Zdziwiony wszedłem na boisko i od razu chłopacy zaczęli wypytywać się, jak ma na imię ''ta nieziemska piękność'' itd. Myślałem, że wybuchnę, ale na szczęście dałem radę i dzielnie odpowiedziałem na ich wszystkie pytania. Gdy skończyła się ta męka dla mnie w końcu mogłem wybuchnąć, na boisku, jak śpiący wulkan.


Zmęczony wróciłem do domu. Ever jeszcze nie było. Wstawiłem ekspres na kawę, rzuciłem plecak w kąt i usiadłem, by rozłożyć się na sofie. Naprawdę byłem przemęczony tym dniem, tylko nie wiedziałem, czy bardziej psychicznie, czy też fizycznie. Rozciągnąłem się wzdłuż kanapy i nie mogłem dłużej wytrzymać tej pustki, która panowała w moim mieszkaniu, jak wcześniej, przed przeprowadzką Ever. Zadzwoniłem do Ever, niestety nie odebrała. Zrobiłem to jeszcze raz, ale nic. Być może miała jeszcze zajęcia. Chodziłem z kąta w kąt, co chwile spoglądając w okno, to na klamkę, czy czasem nie uchyla się pod chwytem jej rąk. Na plaży było równie pusto jak wewnątrz mojego domu, a klamka nawet nie drgnęła. Spojrzałem na plan lekcji Ever i z niego wynikało, że skończyła już godzinę temu. Zaniepokojony wyłączyłem ekspres, odstawiłem kawę i wyszedłem na zewnątrz. Nie mogłem dłużej tam wytrzymać. Plaża nadal była zupełnie pusta. Usiadłem na jednej z ławek i patrzyłem, jak woda faluje na morzu, jak ziarno piasku porywa wiatr i jak czas strasznie szybko upływa. Nim obejrzałem się był już wieczór. Sięgnąłem po komórkę, by sprawdzić, która godzina. Było po 8. Wróciłem do domu, a w nim zastałem Ever. Gdy wchodziłem do salonu, stała przy aneksie, popijając kawę i uważnie śledząc mój każdy krok. Czułem jej wbity wzrok.
- Cześć-odezwałem się w końcu.
- Gdzie tak długo byłeś?
- Mogę zadać Ci te same pytanie.
- Romano, odpowiedz mi- powiedziała i podeszła do mnie bliżej, a dzieliły nas milimetry wówczas.
Nie mogłem ani chwili dłużej wytrzymać tego przesłuchania. Ująłem jej twarz w swoich dłoniach i zacząłem zachłannie całować ją. Nie wyrywała się z moich ramion. Swoją ''podejrzliwość" i ''ukrytą zazdrość'' przełożyła na miłość, którą otoczyła mnie, a ja próbowałem jej dorównać.


Prolog.















Miałam nadzieję do końca, aż do ustania bólu, że jakoś to przejdzie przeze mnie i wszystko wróci do normy i zacznę znów żyć własnym tętnem. Lecz umarłam Romano, nigdy już nie będę Sabine. Zniknęła Sabine z chwilą, kiedy Jackson zatopił swoje kły w mojej szyi. Pamiętam tą chwilę dokładnie, jakby zdarzyła się parę sekund temu...
Z nim wyszłam z hali w dniu pierwszych rozgrywek, wtedy zagroził mnie, że jeśli nie pójdę z nim zrobi ci krzywdę. Poszłam, więc z nim. Dopytywałam się o co chodzi, ale milczał. Gdy doszliśmy do opuszczonej fabryki nie podobało mi się już. Miałam ochotę stamtąd jak najszybciej wyjść po prostu, ale wtedy on rzucił się na mnie. Z przerażeniem wpatrywałam się w jego kolejne kroki. Gdy cofając się upadłam na ziemię, a moją rekę rozcieło szkło. W mgnieniu oka zmienił postawę. Odskoczył do tyłu, wytęrzył mięśnie a jego oczy rozbłysły się. Nie wiedziałam wówczas, co mam myśleć. Później zorientowałam się, że to była reakcja na moją krew. Przerażona i wstrząśnięta nie mogłam wstać z miejsca, a on wykorzystał to, myśląc że pomoże wyjść mi z tego szoku. Jednak z każdym jego krokiem było gorzej. Czułam, że czeka mnie śmierć. Wtedy już zapragnęłam umrzeć, ale gdy Jackson wgryzł się w moją szyję nie było już odwrotu. Wiłam się z bólu następne noce, przemiana była piekielna. Moje ciało zmieniło się. Stałam się piękną pułapką, nieprawdaż? Któż oprze mi się i mojemu urokowi?! Mogę mieć kogo chcę i upić z niego wszystko, co do ostatniej kropli krwi. Po przemianie nie czułam nic, wszystko we mnie zamarło i nie odżyje już. Moje człowieczeństwo, nad którym pracowałam przez minione 17 lat pstryknęło jak bańka mydlana. I stało się, stałam się bestią- Sabine Rapvime. To wszystko, co otaczało cię przez najbliższy czas, było celowym działaniem. Koszmary, informacja, co naprawdę stało się ze mną, duch w szpitalu to był Jackson, który ma taką możliwość. Chciał cię ostrzeć, że nie możesz doszukiwać się prawdy, bo to naprawdę niebezpieczne dla ciebie i Ever. Powinneś juz wtedy odczepić się. List w garażu to moja sprawka, a i jeszcze Eric to Jackson, Taylor ja- to są teraz nasze nowe wcielenia, dzięki którymi mogliśmy bez obaw rozpoznania naszego prawdziwego oblicza żyć wśród ludzi, prócz jednego- palącego pragnienia krwi.
Jackson zmienił mnie w potwora. Gdy dowiedziałam się, co stało się mi, nie mogłam opanować złości. Jednak to dzięki niemu ustatkowałam się, gdyby nie on nie opanowałabym głodu i nigdy nie doszłoby do tego spotkania. Zależało mi na tym, aby znów zobaczyć cię Romano. Chciałam chociaż pożegnać się z tobą, bo ostatnio nie miałam okazji tego zrobić- zakończyła Sabine.
Nie wiedziałem, co mogłem powiedzieć po tym wszystkim to przerosło mnie. Odrząknąłem i w końcu powiedziałem:
- Sabine, myślałem, że nie żyjesz, i Jackson też. Kiedy zaginełaś, świat zawalił mi się tu, omal Ever popełniła samobójstwo, też próbowałem... wtedy spędziłem tygodnie w szpitalu, a na krok nie zostawiała mnie Ever. Opiekowała się mną, jako jedyna, próbowała postawić mnie na nogi, bo pokochała mnie mimo wszystko. Jej troska była dla mnie wszystkim, co wtedy miałem i potrzebowałem. Zakochałem się Sabine. Nie chcę, abyś mnie źle zrozumiała, ale nie chcę nic zmieniać. Tak jest dobrze.
- Rozumiem cię. Liczyłam się z tym, że prędzej, czy później zakochasz się, a mnie znienawidzisz i zapomniesz. Na mnie już czas...- zagryzła dolną wargę i ruszyła naprzód w ciemny, gęsty las.
- ZACZEKAJ!- Krzyknąłem.- Nie możesz, nie możecie odejść tak po prostu z życia Ever. "Zajeliście" miejsce Sabine i Jacksona, bo naprawdę brakuje jej przyjaciół. Nie zastąpię jej was obu. Nie pisnę ani słówka o was. Jeżeli znikniecie ona sama zacznie domyślać się, że z wami było coś nie tak. Muszę już wracać do Ever. Do zobaczenia Sabine, Taylor...
- Mam robić dobrą minę do złej gry?!- Usłyszałem z tyłu podekscytowany głos Sabine, po czym zatrzymałem się, odpowiedziałem jej zbywające "Proszę cię" i odeszłem.





____________________________________________


Jak na razie moją wizję możecie zobaczyć TU.
Jak podoba się prolog trzeciej części Klepsydry życia?