Łączna liczba wyświetleń

piątek, 1 listopada 2013

Rozdział dwunasty.


Czytasz? Skomentuj :) Nie masz konta na blogspocie?
Wybierz opcje ''anonimowy'' i wyraź swoje zdanie.




Fill me with rage
Bleed me dry
Feed me your hate
In the echoing silence
I shiver each time that you say




Muzyka grała nieprzestanie, a wszyscy kołysali się w jej rytmie jak zahipnotyzowani. Sięgnąłem po jeden kubek z baru, na który przypadkiem wpadłem i usiadłem przy nim. Alkohol zaraz rozlał się po moim gardle, a ja z przyjemnością westchnąłem.
Odwróciłem się i wzrokiem szukałem kogoś znajomego. W świetle kolorowych reflektorów zauważyłem radosną twarz Ever. Sam się uśmiechnąłem na jej widok. Dawno nie widziałem jej takie żwawej, cieszącej się życiem. Mina mi zrzedła, gdy zobaczyłem z kim tańczyła. Jackson chyba wyczuł, że byli obserwowani, bo niebezpiecznie przybliżył się do niej i ułożył ręce na jej biodrach.
Nie mogąc na to dalej patrzeć, odwróciłem się po pełen kubek i natychmiast opróżniłem jego zawartość. W co igrał Jackson? Najpierw Sabine, teraz Ever... co on sobie w ogóle myślał. 
Obróciłem się na stołku i zeskoczyłem z niego, kierując się na parkiet wprost do nich. Nie czekając na żadna reakcję wepchnąłem się między nimi i zwróciłem się do niego:
- Odbijany.
- Romano?- Usłyszałem niepewny głos Ever, próbujący przekrzyknąć muzykę.
Chwyciłem jej dłonie i splotłem je razem z moimi, kołysząc się do jednej z ballad, która zabrzmiała właśnie na sali. Spojrzałem jej prosto w oczy. Była zdenerwowana. Ciągle broniła się przed czymś. Chciałem jej pomóc, ale ona nie dawała mi szans. Odrzucała moją pomoc, jak i mnie. Czułem to w naszym tańcu. Cholernie mnie to zabolało, bo nadal miałem nadzieję.
- Czego się boisz, Ever?- Szepnąłem jej do ucha, kiedy owinąłem ją wokół ramion.
- Nie uda się nam, Romano.
- Dlaczego nie chcesz dać mi drugiej szansy? Każdy na nią zasługuje. Zrozum, nie chciałem Cię skrzywdzić i daję Ci słowo, że sytuacja nigdy już się nie powtórzy.
- Masz rację. Nigdy się nie powtórzy, bo nie pozwolę na to. Mam dość leczenia złamanego serca i wstawanie na nogi od początku. Wszyscy jesteście tacy sami- powiedziała ze łzami w oczach, wyrywając się z mojego uścisku.
- Stój! Kocham Cię, Ever!- zacząłem wykrzykiwać za nią, na co ona zatrzymała się jak oparzona i odwróciła się twarzą do mnie.
Łzy spływały strumieniami po jej zaróżowionych policzkach. Podszedłem do niej i starłem chłodne strugi spod jej oczu. Chwyciła moją rękę w przegubie, a następnie spoliczkowała mnie. Poczułem jak krew spływa mi z twarzy.
- Nigdy więcej nie wypowiadaj tych słów przy mnie!
Nie biegłem za nią. Była na skraju wytrzymałości i to znów przeze mnie. Zakląłem pod nosem i ruszyłem z powrotem na miejsce. Chwyciłem swoją szklankę, którą zaraz z hukiem opuściłem.
Głowa zaczęła mi pękać. Muzyka ustała, a ludzie zastygli w swoich niewykończonych ruchach. Napięcie w mojej głowie nie przestawało. W uszach świstał tylko mój gwałtowny wdech. Zacząłem panicznie rozglądać się za sobą, szukając przyczyny tego, co właśnie się działo.
Nie miałem pojęcia, co to rozpoczęło, ale błagałem, żeby przestało. Z bólu wyładowywałem złą energię na blacie, przy którym nadal siedziałem. Zacisnąłem dłonie w pięści, Nagle usłyszałem drwiący śmiech i prawie podskoczyłem na miejscu, kiedy rozpoznałem go. To był Jackson.
Musiałem to zrobić, byś w końcu zrozumiał, gdzie jest twoje miejsce Romano- wybrzmiał jego głos w mojej własnej głowie.
Mimo woli powieki mi opadły. Do mojej podświadomości zostały powrzucane obrazy, których nigdy wcześniej nie widziałem. Początek złudnie przypominał mi początek imprezy, na której nadal byłem. Sabine tańczyła z Jacksonem, ale ich taniec nie był już taki sam. Namiętność pomiędzy nimi buzowała, a zaraz zaowocowała zachłannym pocałunkiem, nad którym oboje nie mogli zapanować. Jackson był napalony jak nigdy wcześniej. Widać było, że Sabine nie była mu obojętna i za wszelką cenę przytrzyma ją przy sobie.
Po chwili wszystkie obrazy zniknęły. Muzyka rozbrzmiała na sali, a wraz z nią zgromadzeni ludzie kontynuowali swoją zabawę bez żadnych obiekcji.
Szukałem wzrokiem Jacksona, ale nie było już go. Byłem zdruzgotany i od razu skierowałem się do wyjścia.
Nic tu po mnie.





*


Wstałam wczesną porą. Nie miałam ochoty nadal leżeć w łóżku i następne godziny wpatrywać się w sufit. Miałam złe przeczucia po wczorajszym wieczorze.
Jackson nie wrócił na noc do domu. Mogłabym wiedzieć, gdzie się podziewa w kilka sekund, gdyby nie zablokował mojego telepatycznego połączenia.
Byłam pewna tego, że wszystko się działo za sprawą odrzucenia jego osoby przeze mnie. Bałam się, do czego może być zdolny w tej agonii. Nie chciałam się czuć odpowiedzialna za to, co mógłby zrobić niewinnej osobie.
Weszłam do salonu i usiadłam na sofie, kurcząc swoje nogi. Pierwszy raz od czasu przemiany czułam wyrzuty sumienia, które nie dawały mi spokoju. Jeszcze nic nie było przesądzone, a już wina spadła na mnie. Sięgnęłam po telefon i wybrałam numer do jedynej osoby, do której mogłam się zgłosić.
- Sabine?-  Usłyszałam jego zachrypnięty głos.
- Przepraszam, że cię obudziłam.
- Stało się coś, że dzwonisz o tak wczesnej porze?- Wydawał się zaskoczony.
- Chciałam tylko wiedzieć, czy może miałeś jakiś znak od Jacksona?
- Masz na myśli imprezę, na której kleił się nie tylko do ciebie, ale i Ever? Nie, poza wieczorem, kiedy omal nie usmażył mi mózgu, wchodząc w moją głowę, to nie widziałem go.
Usłyszawszy to straciłam resztki nadziei i nie łudziłam się już na happy end.
- Sabine? Jesteś tam?- Odezwał się po drugiej stronie słuchawki.
- Tak. Przeczuwam, że ktoś zaszedł mu za skórę i właśnie tej osobie będzie w stanie skręcić kark, czy wyrwać serce- powiedziałam mu zupełnie poważnie.- Będę potrzebowała twojej pomocy, Romano.




poniedziałek, 16 września 2013

Rozdział jedenasty.




Czytasz? Skomentuj :) Nie masz konta na blogspocie?
Wybierz opcje ''anonimowy'' i wyraź swoje zdanie.





If I walk away
I feel the push inside of me
That won't let me leave
But what could I say
To make you feel what's inside of me
This happens all the time



Ever podesłała mi wszystkie namiary po południu przed imprezą, tak jak obiecała. Ciągle jeszcze wahałem się, czy powinienem iść. Przypomniałem szybko, że chciałem żyć, jak każdy w moim wieku i doszedłem do siebie. Chwyciłem kluczyki od samochodu i zaraz znalazłem się w garażu obok zaparkowanego auta. Wsiadłem do niego, wprowadziłem adres do GPS i ruszyłem w wyznaczoną drogę, która ciągnęła mi się przez ponad 45 minut dopóki dojechałem na miejsce. Nie wyglądało to na klub, restauracje, czy coś podobnego, gdzie mogłaby odbyć się impreza z okazji rozpoczęcia roku szkolnego. Daleko oddalone od centrum, ukryte w zaułkach, nie tętniło życiem, a wręcz odwrotnie. Gdyby nie kilka samochodów, które stały już zaparkowane przy knajpie, pewnie w ogóle nie wysiadłby z samochodu. Podążyłem śladami innych. Pewnym krokiem przekroczyłem próg budynku i wszedłem pomiędzy znajome mi twarze. Było sporo ludzi, chociaż impreza miała się zacząć dopiero za pół godziny. W tle grała muzyka, a wszyscy gwarnie rozmawiali, dzieląc się nawzajem wspomnieniami ze swoich wakacji. Przepychałem się pomiędzy ludźmi, szukając wzrokiem bardziej znanych twarz. Już widziałem ją niedaleko, kiedy wpadłem wprost na Sabine.
- Nie przypominam sobie, że cię zapraszałam.. no chyba nie powiesz, że to sprawka Jacksona.
- To wy zorganizowaliście imprezę? Teraz domyślam się, dlaczego aż tak opuszczone jest to miejsce...- powiedziałem z irytacją w głosie.- Nie, to nie Jackson mnie zaprosił, a Ever.
Widziałem, jak bardzo starała się ukryć swoją złość, która w niej się zebrała, ale była ona większa od jej starań. Nie zdążyłem wypowiedzieć ani słowa, bo w tej samej chwili podeszła do nas Ever i staliśmy teraz wszyscy razem.
- Już jesteś. Cieszę się naprawdę- mówiła swobodnie, patrząc mi w oczy.- Mam nadzieję, że nie gniewasz się Taylor za zaproszenie Romano. Pomyślałam, że i mu dobrze by zrobiło oderwanie się od wszystkiego na sam początek roku.
- Pewnie, że nie- szybko odpowiedziała Sabine, siląc się na uśmiech zarezerwowany tylko dla Ever na potrzeby wcielania się w postać Taylor.
- Super. Nie ostrzegaj się i baw się dobrze, Romano- powiedziała i zaraz zniknęła w tłumie.
Znów zostałem na osobności z Sabine, która ciągle wpatrywała się we mnie swoimi oczami pełnymi wyrazu. Przybliżyła się do mnie jeszcze bliżej i czułem jej chłód na szyi. Nie przystanęła i dalej przysuwała się do mnie, aż do momentu, kiedy jej nos otarł się o moją szyję. Na dotyk jej miękkiej, a zarazem lodowatej skóry przeszły mnie dreszcze. W nozdrzach rozszedł się zapach zmysłowych perfum, których używała i już traciłem zmysły, lecz szybko doszedłem do siebie, gdy zauważyłem zbliżającego się Jacksona. Chyba zauważyła to w moich oczach i mimowolnie się odwróciła, wpadając w jego ramiona. Sabine nie odklejała wzroku od niego, który nadal kurczowo ją trzymał. Mieli się ku sobie. Coś we mnie pękło, gdy tak patrzyłem na nich. Nie miałem zamiaru im przeszkadzać i wycofałem się, szukając czegoś mocniejszego do wypicia.





Prosiłam, żeby chodziło mu o coś bardzo ważnego, bo w środku nosiło mnie już. Byłam tak blisko, żeby dopiąć swego, a tu nagle jakby znikąd pojawił się Jackson. To nie jemu miałam wpaść w ramiona, tylko Romano.
Wściekła wpatrywałam się w niego, a on nadal nie odrywał swoich rąk ode mnie. W końcu sama odsunęłam się od niego i miałam już przywalić mu, kiedy on pochylił się ku moim ustom. W pierwszej chwili myślałam, że chciał ostrzec mnie o czymś, ale nim zorientowałam się, o co chodziło to on już przybliżył się. 
Ujął moją twarz w obie dłonie, a jego usta odszukały moje z żarliwością. Przyciągnął mnie do siebie jeszcze bliżej, całował mnie z namiętnością, której u nikogo wcześniej jeszcze nie spotkałam. Nie potrafiłam się mu oprzeć. Ugięłam się.
Zamknęłam oczy i całkowicie dałam się ponieść targającym emocjom. Wszystko wokół znikło. Muzyka zamarła. Do moich uszu dochodziły tylko głuche bicia naszych serc. Jego jedna ręka dalej przytrzymywała moje plecy, jakby bał się, że mogłabym uciec, a druga znalazła się w zagłębieniu na linii bioder. Nie potrafiłam tak stać dalej jak osioł, udając, że ten pocałunek nic dla mnie nie znaczy i zaczęłam się drażnić z nim. Przywarłam do jego ciała jeszcze bardziej, a nasze języki dążyły do jedności. Moja ekscytacja potęgowała się i w pewnym momencie ugryzłam jego wargę. Nie przerywał. Usłyszałam tylko jego cichy jęk, a chwilę potem delektowałam się nie tylko przyjemnością z pocałunku, ale i jego słodko- kwaśną krwią. Brakowało mi już tchu, a on nadal całował mnie równie namiętnie jak na początku. Czułam, jak ciągnie mnie ze sobą w bardziej intymne miejsce i w tej chwili gwałtownie wyrwałam się z jego objęć. W jego spojrzeniu widziałam zaskoczenie.
- Coś nie tak?- Odezwał się, zlizując z warg swoją krew.
- Zaszliśmy chyba za daleko, Jackson. Ludzie tu są, patrzą na nas, a my jesteśmy po prostu Taylor i Erick. Większość z nich uważa nas za rodzeństwo.
- Nic mnie to nie obchodzi!- Odpowiedział beznamiętnie i ruszył w moją stronę, ale zatrzymał się, kiedy zrobiłam krok w tył.- Ci też nie chodzi o nich, a o Romano.
W jego spojrzeniu widziałam iskrę nienawiści, która przerodziła się w coś więcej. Nie zdążyłam powstrzymać go przed zrobieniem kolejnego głupstwa, bo zaraz zniknął mi z oczu. Cholera!



___________________________________________________________________________
Próbuję zbliżać się do końca. Podobało się Wam? :)




środa, 21 sierpnia 2013

Rozdział dziesiąty.



Czytasz? Skomentuj :) Nie masz konta na blogspocie?
Wybierz opcje ''anonimowy'' i wyraź swoje zdanie.




Now I'm rising from the crowd
Rising up toward you
Filled with all the strength I've found
There's nothing I can't do

I need to know now, know now
Can you love me again...



 - Od prawie dwóch lat czekałam na taką noc. Wszystko było warte przeżycia zeszłej nocy z Tobą, Romano. Tęskniłam za Twoim dotykiem, za całym Tobą- powiedziałam z uśmiechem, kiedy zauważyłam go w odbiciu lustra tuż za mną.
Wcierałam w swoje włosy odżywkę i czułam jego natarczywe spojrzenie na moim ciele. Uśmiechnęłam się do jego odbicia w lustrze, a on bez słowa odszedł. Rano był małomówny, ale jego wzrok mówił wszystko. Znacznie polepszyło mu się od wczorajszego wieczoru, kiedy znalazłam go spitego w jego domu. Wysyłał w moją stronę półuśmieszki, ale i nic więcej. Chyba nie był na to jeszcze gotowy. Ledwo rozstał się z Ever, a wczoraj wylądował w łóżku ze mną. Jednak na jego twarzy nie widziałam oznak zawahania, będącymi konsekwencją wczorajszej nocy. Kokietowałam go wzrokiem, a on nie pozostawał temu bierny.
Otworzyłam swoją torebkę, z której wyjęłam sukienkę i zaraz włożyłam ją na siebie. Nie chciałam tracić ani sekundy na zbędne czynności. Przyjrzałam się w lustrze, odświeżyłam oddech i zeszłam schodami na dół do salonu. Zatrzymałam się na ostatnim schodku i spojrzałam na niego. Siedział przy butelce wody mineralnej z tabletkami w ręku i wyglądał marnie po tym, jak wczoraj przepił się.
- Chyba wczoraj troszeczkę przesadziłeś z alkoholem- powiedziałam i uśmiechnęłam się do niego podchodząc bliżej.
- Może trochę- odezwał się po chwili i szybko zanurzył usta w wodzie, widząc mnie w bordowej sukience, którą podarował mi na 17 urodziny.
Zapadła niezręczna cisza, której nienawidziłam najbardziej. Czułam się źle, z tym, jaki mur stanął pomiędzy nami. Oddalił się ode mnie przez dwa lata. Nie wiedziałam, czy nadal mu zależy na mnie, czy tylko mnie pożąda, bo jestem atrakcyjniejszą wersją byłej Sabine.
Nie wiedziałam, czy zdoła pokochać mnie na nowo, taką jaką jestem teraz...





dwa tygodnie później


Zajechałem swoim samochodem przed bardzo dobrze znany mi budynek. Powrót do szkoły był ostatnią rzeczą, o której teraz marzyłem. Miałem dziwne przeczucie, że zaraz pożałuję wszystkiego, co zdarzyło się przez wakacje. Od spotkań z Jacksonem i Sabine, odejścia Ever, po przespanie się z Sabine.
Zaparkowałem auto na szkolnym parkingu i nie zwlekając na nic wyszedłem pośpiesznie z niego. Założyłem za ramię plecak i nie oglądając się za siebie ruszyłem do środka. Musiałem odebrać plan zajęć na ten rok w sekretariacie i od razu skierowałam się tam. Zanim zdążyłem dojść korytarzem pod szafki, zatrzymał mnie mój przyjaciel z równoległego rocznika- Steven.
- Stary, wszystko słyszałem i pomyślałem, że może skoczymy na jakieś piwo wieczorem. Musisz rozerwać się.
- Dzięki Stev, ale otrząsnąłem się ze zerwania z Ever- powiedziałem mu, siląc się na wiarygodność w swoim głosie i próbowałem wyminąć go, kiedy usłyszałem, że jeszcze nie skończył.
- Słyszałeś o nocnym wypadku? Jakieś zwierzę zabiło młodą dziewczynę, wysysając z niej ogromną ilość krwi. Nie mogłem w to uwierzyć, ale mój ojciec sam znalazł ciało. Był przerażony, a go naprawdę trudno przestraszyć.
Zrobiło mi się słabo, ale musiałem dowiedzieć się więcej. Nie chciałem wyobrażać sobie nie wiadomo czego. To nie mogła być ona. Nie mogła! Rozpaczliwie prosiłem o to. Odetchnąłem spokojnie.
- Wiadomo kim była ofiara?- Spytałem się.
- Nie, na razie ustalono tylko, że była w naszym wieku.
Zaczęło mi się kręcić w głowie. Nie traciłem czasu i od razu przebiegłem cały korytarz w poszukiwaniu jej. Nigdzie nie widziałem Ever. Sięgnąłem po telefon, ale zaraz zauważyłem, że nie miałem zasięgu. Nowa wprowadzona zmiana w naszej szkole przez nowego dyrektora. Krew odpłynęła mi z twarzy. Szybko biegłem w stronę wyjścia, kiedy wpadłem wprost na nią. Odetchnąłem spokojnie. Spojrzałem na nią, wyglądała jak zawsze pięknie i przyglądała mi się z niepokojem wypisanym na jej twarzy.
- Wszystko dobrze? Nic Ci nie jest?- Zdołałem wypowiedzieć przez nagły przepływ adrenaliny.
- Taaak, ale widzę, że u Ciebie nie bardzo. Co się dzieje?
- Nic, po prostu Steven powiedział mi o wczorajszym wypadku i spanikowałem- wypaplałem, chociaż nie chciałem dawać jej oznak, że nadal mimo wszystko troszczę się o nią.- Nieważne. Cieszę się, że jesteś cała, w formie- dodałem, kiedy zawróciłem się.
Musiałem przystopować. Nie mogłem ciągle wmawiać sobie, że nic nie jest, kiedy od środka rozsypywałem się. Może zapomnę, gdy skupię się na nauce. Najchętniej rzuciłbym tu wszystko i uciekł stąd, jak najdalej. Jednak nie miałem nawet pomysłu, gdzie mógłby udać się, a nawet jeśli już to za co. Nie było mnie stać prawie na nic. Ledwo wiązałem koniec z końcem, dzięki pieniądzom z lokaty po mojej babci. Ostatnio na szczęście znalazłem pracę, która nie będzie koligowała ze szkolnymi zajęciami. Chciałem spróbować żyć normalnie, jak kiedyś, przed zaginięciem Sabine, wszystkimi tajemniczymi zdarzeniami po. Chciałem wrócić do szkolnej drużyny i znów oddać się pasji. Chciałem czuć, że naprawdę żyję.
Zapukałem w drzwi, przed którymi stałem i za chwilę wszedłem do środka. W sekretariacie powitała mnie miła pani Daniele, która zawsze służyła pomocą. Uśmiechnęła się do mnie i zaraz podała mój plan, kiedy spojrzałem na niego od razu zdziwiłem się.
- To musi być pomyłka- powiedziałem i pokazałem jej z powrotem plan.- Przecież nie zaliczyłem tamtego roku.
- Nie kochany, u nas nie zdarzają się pomyłki- uśmiechnęła się szczerze i nagle oświeciło mnie kogo to mogła być sprawka- Sabine.
Podirytowany wyszedłem ze sekretariatu. Jak mogłem być tak głupi, myśląc, że odpuściła sobie już manipulowaniem ludźmi.  Chciałem ją, jak najszybciej znaleźć i wygarnąć jej to prosto w twarz jeszcze przed pierwszą lekcją. Jednakże na mojej drodze znikąd pojawiła się znowu Ever.
- Romano zaczekaj- usłyszałem za sobą, kiedy chciałem ją wyminąć.- Nie możemy wiecznie unikać się, przecież mieszkamy niedaleko siebie w niewielkim miasteczku, chodzimy do jednego liceum.. Pomyślałam, że musimy to przełamać na imprezie z okazji rozpoczęcia roku szkolnego.
- Na imprezie?- Zaciekawiony, a zarazem trochę rozbawiony spojrzałem na nią. Imprezowanie nie było w jej stylu, ani w moim.- Czemu nie.
- Świetnie- ucieszyła się i odpowiedziała, że wszystkie informacje wyśle mi SMS-em popołudniu.
Chyba nie bardzo wiedziałem w co wpakowałem się. Rozbrzmiał pierwszy dzwonek i udałem się na lekcje z psychologii.


poniedziałek, 15 lipca 2013

Rozdział dziewiąty.


Czytasz? Skomentuj :) Nie ma konta na blogspocie?
Wybierz opcje ''anonimowy'' i wyraź swoje zdanie.



I'll find the places where you hide
I'll be the dawn on your worst night
Only thing left in our life
I would kill for you that's right

If that's what you wanted
If that's what you wanted
If that's what you wanted
If that's what you wanted


Siedziałam jeszcze dłuższą chwilę w kawiarni po wyjściu Ever. Próbowałam współczuć jej prawdziwie, bo naprawdę w pewnym momencie coś we mnie jakby pękło, ale potem przypomniałam sobie o Romano. Był wolny, a ja pragnęłam teraz tylko Go. Ever nie stała już na przeszkodzie. Nie musiałam wykorzystywać moich wampirzych zdolności, aby przyciągnąć byłego chłopaka na swoją stronę. Wszystko poszło po mojej myśli bez najmniejszego wysiłku i to dzięki jej. Powinnam być jej wdzięczna, ale wszystko potoczyło się tak szybko, że miałam wrażenie, że to marzenie senne, które w rzeczywistości nie ma swojego miejsca. Jednak było zupełnie inaczej. Znów mogłam być szczęśliwa przy Jego boku i niczym się nie przejmować. Poszłabym od zaraz do niego, jeśli chodziłoby tylko o mnie. Każdy milimetr mojej ''duszy'', mojego ciała usilnie potrzebował Jego bliskości i ciepła. Najpierw musiałam wrócić do Jacksona i mieć już za sobą rozmowę z nim o sytuacji, która zaszła między Romano a Ever. Zapewne ulży mu, kiedy dowie się, że chodziło o głupie zerwanie, rozterki sercowe jego byłej dziewczyny i mojego byłego chłopaka.


*

- Widziałaś się z nią?- Powitał mnie pytaniem na samym wejściu do mieszkania.
- Tak, ale może dasz mi się rozebrać?- Spojrzałam na niego z iskrą wściekłości w oczach. Byłam zmęczona spotkaniem z Ever. Nie zdążyłam dojść do siebie, a on już zasypywał mnie pytaniami.
Patrzyłam nadal w jego oczach. Widziałam, że był zdesperowany, zdenerwowany i zniecierpliwiony, ale to mogło jeszcze przecież chwilę poczekać. Nie zdążyłam się odwrócić, a on znów był krok przede mną i omal nie zerwał skórzanej kurtki z moich ramion. Syknęłam na niego w złości, ale on nie ukrywał również swojej złości. Miałam chęć wyprowadzić go z równowagi tak bardzo, żeby przestał odgrywać pozory i posunął się do czynów, których żałowałby a ja mogłabym bez skrupułów zniknąć stąd do Romano. Jednak nie zrobiłam tak. Odsunęłam się od niego. Wyjęłam torebkę słodko- kwaśnej krwi z lodówki i rozsiadłam się na sofie, zdejmując z ociężałych nóg szpilki. Odetchnęłam spokojnie i rozcięłam paznokciem torebkę, od razu zatapiając usta w krwi. Dawno nie rozsmakowałam się nią. Czułam, że znów zaczynałam opadać z sił, więc wolałam dmuchać na zimne. Jackson nie odrywał ode mnie wzroku. Z jednej strony pochlebiało mi to, że tak zacięcie lustrował każdy kawałek mnie, ale z drugiej strony czułam się nieswojo. Od kilku tygodni sprawiał wrażenie, że był zainteresowany moją osobą i to mnie onieśmielało. Nie chciałam robić mu żadnych nadziei, bo nawet nie myślałam, żeby coś między nami mogło się wydarzyć.. W mojej głowie, duszy i w moim sercu był tylko i wyłącznie Romano. Zaspokoiłam swój głód i zaraz już przeszłam do sedna:
- Bez powodu były nasze domysły o zdradzie Romano i tak dalej. Tu chodziło tylko o to, że pokłócili się i zerwali ze sobą. Ever wyczuła, że Romano coś kręci i ma tajemnice za jej plecami. Nie mogła dalej żyć z nim w kłamstwie i wyprowadziła się od niego.
Odetchnął na chwilę, ale zaraz znów spiął się.
- Możemy w to wierzyć? Skąd wiesz, że to nie gierka Ever?
- Od kiedy jesteś taki podejrzliwy, żeby nie uwierzyć swojej byłej dziewczynie? Zresztą, jeśli nie wierzysz jej to sprawdź ją...






Nalałem sobie kolejną szklankę whisky i przyglądałem się zdjęciu w ramce, która stała naprzeciwko mnie. Byliśmy tacy szczęśliwi, a teraz wszystko legło w gruzach...
Nie miałem pojęcia, jakim cudem wróciłem do mieszkania, do którego nie chciałem za żadne skarby świata wracać. Dusiłem się tutaj bez niej. Wypiłem zawartość szklanki i znów nalałem sobie do pełna. Nie odczuwałem już odprężenia, czy ulgi. 
Emocje potęgowały się we mnie, a ja potrzebowałem drugiej butelki. Chwiejnym krokiem ruszyłem do barku, w którym było jeszcze whisky. Uspokoiłem się trochę i zaraz po odkręceniu butelki, zanurzyłem swoje usta w alkoholu. Trunek płynął naczyniami krwionośnymi po moim organizmie, a rozchodzące się ciepło sprawiało, że czułem się jak w jej objęciach. Wydawało mi się to tak realne, że zacząłem odwracać się. Jednak nigdzie jej nie było. Ogarnęła mnie nicość. Samotny jak palec topiłem swoje smutki w kieliszku. Zamknąłem oczy, a przed nimi ukazała się ona w całej okazałości. Znów miałem przeczucie, że była blisko. Wyrwał mi się głośny ironiczny śmiech, który był bardziej wyrazem zażenowania z samego siebie. Wściekły obróciłem się wokół własnej osi i  w złości sprzątnąłem ręką wszystko ze stołu. Szkło rozbiło się na drewnianych panelach, a moja ręka została lekko zadrapana przez jeden odłamek. Wyjmując go nawet nie odczułem bólu. Alkohol działał cieleśnie, ale wewnątrz wciąż było bardzo źle. Staczałem się powoli...
Ruszyłem naprzód, kiedy usłyszałem, jak ktoś majstrował przy drzwiach po drugiej stronie. Obraz zniekształcał mi się przed oczami, a wszystko wokół było mgłą, niczym wyraźnym. Bez wahania otworzyłem drzwi, a osoba weszła do środka. Nie poznawałem jej, więc zaraz zapytałem się:
- Ever to Ty?- Ledwo wyduszając jej imię.
- Co ty z sobą zrobiłeś? Wyglądasz, jak wrak człowieka.. Nie mogę na ciebie patrzeć. Romano, weź się w garść. Pogódź się z tym, że odeszła... teraz możesz być NAPRAWDĘ szczęśliwy, jeśli tylko tego zechcesz- powiedziała rozczulająco, gdy podeszła do mnie tak blisko, że nieuniknione było nasze zbliżenie.
Nie myślałem już trzeźwo. Zresztą nie myślałem o niczym. Zamknąłem jej usta pocałunkiem. Nie protestowała. Chciała tego, tak bardzo jak ja wtedy. Wskoczyła na moje biodra, a ja próbując złapać równowagę wciągnąłem ją za sobą na sofę.
- Tęskniłam za Tobą- usłyszałem, jak przez mgłę, gdy zdejmowałem z jej ciała sukienkę.
Znów czułem jej zapach na ustach, jej loki w moich dłoniach, jej ciało na moim. Pragnęła mnie, jak nigdy przedtem. W jej uściskach, spojrzeniach widziałem tęsknotę za tym, co minęło i pragnienie, by odżyło na nowo, tak szybko jak zniknęło. Nie mogłem już powstrzymać się, nie przy niej, nie w takim stanie, nie w agonii i tęsknocie za bliskością i miłością drugiego człowieka. W jej ramionach mogłem znów poczuć azyl, gdy serce biło jak oszalałe...



*



Otworzyłem oczy ze snu i wpatrywałem się w sufit. Bałem się odwrócić. Błagałem tylko o to, żeby wszystkie urywki w mojej głowie z wczorajszej nocy były snem, który przyśnił mi się i jego konsekwencje nigdy nie wrócą.
Zebrałem się w sobie i zrobiłem to. Zeszła noc nie przyśniła mi się. Jej blada twarz ciągle była wtulona w poduszkę. Przyglądałem się jej i nie mogłem uwierzyć, że znów była tak blisko mnie. Zeszłej nocy miałem ją na wyłączność, nie mogłem w to dalej uwierzyć. Wyciągnąłem rękę w jej stronę. Opuszkami palców dotknąłem jej delikatnych włosów, które kiedyś tak kochałem. To była rzeczywistość, nie żadna moja chora projekcja. Była tu ze mną w moim łóżku, naga, przykra tą samą kołdrą. Stało się. Powinienem czuć się źle, żałować minionej nocy, ale tak nie było. Gdy znów zobaczyłem ją, wszystkie zmartwienia odeszły w dal. Co się ze mną dzieje? Rozpaczałem nad Ever, przespałem się z Sabine. Nie poznawałem samego siebie...
Odwróciłem wzrok na chwilę i znów spoglądnąłem na nią. Nie mogłem przyzwyczaić się do jej bladej skóry, dłuższych i mniej kręconych włosach, głuchego bicia serca, nieskazitelnej cery i chłodu, który od niej bił.
Przekręciła się na bok i nasze spojrzenia spotkały się. W milczeniu wpatrywaliśmy się w siebie, a chwila ta mogłaby trwać wieczność. Jej obecność trzymała mnie przy życiu.






















środa, 1 maja 2013

Rozdział ósmy.

Czytasz? Skomentuj :) Nie ma konta na blogspocie?
Wybierz opcje ''anonimowy'' i wyraź swoje zdanie.




Hiccups in my heart,
Internal battle,
Still you control my
Emotions that rattle
If you call I’m there 
Forevermore this love affair

I crave for your touch
I’m starving
You’re lust is like a punch
I can feel you crawling
In my skin so deep
My insides are oh so weak





- Romano, odezwij się, jak tylko odsłuchasz wiadomość. Daj znak, że żyjesz do cholery! Martwię się- prosiłam, trzymając telefon ciągle przy uchu.
Nie odzywał się przez dwa dni, kiedy telefonowałam do niego kilkanaście razy dziennie. Wczoraj wieczorem pojechałam do niego i znowu nie zastałam go tam. Ponadto nikogo w środku nie było, wyczułabym go, czy nawet Ever z początku wybrzeża. Nie mogłam zacząć panikować, ale trudno było to wszystko lekceważyć, kiedy od kilkunastu dni wcale nie dawał znaku życia. Do tego doszedł jeszcze niezrozumiały telefon od Ever. Nie miałam pojęcia, o co jej chodziło, ale dziś miałam zamiar się dowiedzieć. 
- Sabine!- Usłyszałam wołanie Jacksona z parteru.
Natychmiast zeszłam do niego na dół, mając nadzieję na wiele. Być może wiedział, co dzieje się z Romano, bądź, co chce ode mnie jego była. Szybciej rozczarowałam się, niż spodziewałam się. Było to tylko zaproszenie na śniadanie. Westchnęłam, widząc to wszystko i jego krzątającego się w kuchni.
- Nie przełknę niczego, Jackson- powiedziałam niechętnie, zważając na to, jak bardzo postarał się.
Stół był nakryty na dwie osoby i choć mało kiedy normalnie jeszcze jadaliśmy to lodówka i kuchnia ciągle była gotowa do przygotowywania posiłków dla ludzi. Wszystko wyglądało smakowicie. Sałatka, którą przygotował, jak i  świeże pieczywo z ziołami. Zapewne tak samo smakowało…
Przygaszony opierał się o lodówkę. Musiałam przyznać, że wampirze życie służyło mu. Wyprzystojniał, ale przede wszystkim przeszedł wielką wewnętrzną przemianę. Stał się zapobiegawczy i zrównoważony. Tylko widok krwi mógł wyprowadzić go z równowagi. Szkoda tylko, że nie mógł cieszyć się i dzielić się tym z kimś.
- Wiem, że ciężko ci po ostatnich przeżyciach, ale musisz zacząć stawiać pierwsze kroki naprzód. Pamiętasz, jak obiecałem pomóc ci, wtedy gdy zdecydowałaś się iść ze mną… zawsze będę na wyciągnięcie twojej ręki i nie chcę, aby nasze życie było ciągłą kłótnią. Odkąd zdecydowałaś się, odtąd jesteśmy skazani na siebie. Chciałbym, aby nasze wcześniejsze wzajemne stosunki wróciły na dobre, będzie nam wówczas łatwiej.
- Jackson.. nie chodzi o to. Jestem już pogodzona z faktem, że straciłam rodzinę, przyjaciół, chło… chłopaka… ale nie pogodzę się szybko z tym, kim stałam się. No i przepraszam cię, ale to nie był mój świadomy wybór, tylko szantaż wobec mnie…
- Sabine, na początku przemiany, gdy stałem się wampirem nie umiałem sam ze sobą, z takim potworem żyć- mówił przejęty.- Musiałem wyjechać, jak najdalej od Ever i miasta, by nie siać zagłady wokół. Nie kontrolowałem swojego pragnienia, zabijałem wszystkich, co stawali na mojej drodze. Musiałem odizolować się od świata, ale nie byłem na tyle gotowy psychicznie, aby odnaleźć się sam w zupełnie innym świecie. Brałem pod uwagę jeszcze Romano, ale gdyby zniknął z dnia na dzień a ty złamałabyś… Sądziłem, że te wyjście było najlepsze dla wszystkich.
- Byłeś egoistą Jackson!
- Nadal nim jestem Sabine. Teraz zrób mi przyjemność, uśmiechnij się i usiądź ze mną do stołu. Spróbujmy zapomnieć i zjedzmy śniadanie jak ludzie.
Zajęłam miejsce naprzeciwko niego i zmusiłam się do tego, żeby cokolwiek przełknąć. Nie miałam pojęcia, dlaczego odpuściłam mu wszystkie moje złości. Nie miałam już sił, żeby ciągle kłócić się. W tej kwestii musiałam przyznać mu rację. Nie chciałam tak żyć całą wieczność.



Nie umiałem przestać myśleć o tym, co wydarzyło się kilka dni temu. Nie mogłem spać, jeść. Nie mogłem normalnie funkcjonować bez niej. Teraz dopiero to zauważyłem, ile naprawdę znaczyła dla mnie i jak bardzo bolesna była utrata właśnie jej. Nie myślałem o niczym innym tylko o niej. Ciągle chciałem próbować odzyskać jej zaufanie, ale ona nawet nie dawała mi szansy. Nie odbierała moich telefonów. Nie chciała mnie widzieć. Wczoraj nawet spotkałem się z jej ojcem, aby wypytać się o to, czy widzi jakąś szansę na dalszy związek Ever ze mną. Nie chciał okłamywać mnie i powiedział szczerze, że Ever zamknęła się w sobie i trudno rozmawia się z nią po tym wszystkim, co przeszła. Widziałem, że rozmowa ze mną go także wiele kosztowała. Nie musiał nic mówić. Wyczytałem to z jego gestów, że winił mnie za stan psychiczny swojej córki. Ja również winiłem się i wykańczałem się tym...


*

Znudzony ciągłym siedzeniem bez żadnego zajęcia spojrzałem w swój telefon komórkowy. Znów miałem zapełnioną skrzynkę wiadomościami głosowymi od Sabine. Ostatnimi dniami nie byłem w stanie skontaktować się z nią. Nie potrafiłem nawet o tym pomyśleć przez moment..
Wczoraj bez odsłuchania z desperacją usuwałem jej nagrania. Nie miałem już sił na to samo i zmusiłem się do odtworzenia ostatniej, dzisiejszej wiadomości. Nacisnąłem klawisz i przyłożyłem telefon do ucha, po czym usłyszałem: "Romano, odezwij się, jak tylko odsłuchasz wiadomość. Daj znak, że żyjesz do cholery! Martwię się." Słyszałem w jej głosie niepewność, strach i zdenerwowanie.
Nie mogła mnie po prostu wywąchać?- pomyślałem w duchu i zaśmiałem się sam do siebie po raz pierwszy, odkąd Ever zerwała ze mną. Chciałem zapewnić ją, że nic mi nie jest. Jednak telefon albo spotkanie zdradziłoby, że było zupełnie inaczej niż moje zapewnienia.
Czułem się okropnie ze świadomością, że to koniec. Kochałem Ever całym sobą, a ona nie chciała mieć nic wspólnego ze mną. Winiłem się też za to, jak zraniłem ją i w jakim stanie psychicznym znajdowała się po przejściach ze mną, a raczej beze mnie..
Moim błędem było pozostawienie jej samej dniami, kiedy potrzebowała mnie. Osamotniona pobadała  w obłęd, zachodząc sobie w myśli, gdzie, z kim mogłem być, gdy nie byłem z nią. Doskonale zrozumiałem ją teraz, gdy przeżywałem to na swojej skórze...
Jaka szkoda, że nie mogłem cofnąć czasu. Postąpiłbym zupełnie inaczej.
Zmęczony ułożyłem się na zimnej posadzce w starej fabryce, gdzie byłem już drugi dzień i próbowałem zmrużyć oko choć na chwilę, by móc zapomnieć. Nic z tego nie wyszło, bo zamykając oczy widziałem ją zupełnie roztrzęsioną, wyrywającą się z moich ramion i zapłakaną. Miałem wszystkiego dość!




Czekałam na Ever w umówionym miejscu. Kawiarenka Street 125 na przedmieściu była kameralnym miejscem, wystarczająco, żebym mogła spotkać się z nią i wszystkiego dowiedzieć się, co tak naprawdę działo się od kilku dni z Romano i z nią.
Zerknęłam na wyświetlacz telefonu. Rozczarowałam się. Romano ciągle nie dał mi żadnego znaku życia. Nie mogłam dusić tego w sobie i zwierzyłam się Jacksonowi. Jego zdaniem po prostu przesadzałam: "jakbyś była na jego miejscu, nie chciałabyś oderwać się od przerażającej rzeczywistości choć na chwilę?''. Z jednej strony cieszyłam się, że odpuścił sobie myśl o wydaniu nas przez Romano, z drugiej strony bałam się. Bałam się, że mógł mieć rację. Jednak nie dopuszczałam nawet do siebie myśli, że uciekł, jak najdalej od prawdy, ode mnie. Gdyby podjął taką decyzję, powiadomiłby mnie... Nie potrafiłby zniknąć bez pożegnania i nie teraz, jak ''odzyskał'' mnie.
Ponownie spojrzałam w ekran komórki, by sprawdzić godzinę. Powinna zjawić się do 3 minut. Za 3 minuty miała wybić 15. Wyjęłam ze swojej torby lusterko i przejrzałam się w nim. Moje włosy wyglądały złudnie podobnie, jak w dzień zakończenia szkoły. Policzki miałam lekko zapadnięte, a przyczyną było to, że znów przestałam żywić się. Nie miałam do tego głowy. Coraz mniej było we mnie vigoru, ale trzymałam się jeszcze na siłach. Odłożyłam lusterko na bok, a mój wzrok zatrzymał się na kelnerze, który przyszedł przyjąć moje zamówienie. Był to Dan Rivers, niegdyś mój sąsiad i bardzo bliski znajomy, z którym kręciłam na początku liceum.
- Co sobie życzysz?
- Kawę z whisky, Dan- uśmiechnęłam się zadziornie, spoglądając na tabliczkę przypiętą do jego krwisto czerwonej koszuli, ale miałam ochotę na niego.
- Na koszt firmy- odpowiedział z uśmiechem, przyjmując zamówienie i odszedł.
Dan zawsze taki nieugięty, a tu zaoferował kawę na koszt firmy nieznanej dziewczynie. Chyba Taylor zrobiła na nim wrażenie. Rozbawił mnie, ale potrwało to tylko chwilę.
Spoważniałam, widząc wchodzącą o porze do kawiarni Ever. Już z daleka wyczułam jej aurę. Była przybita i niespokojna. Stałam od stolika, żeby powitać się z nią, jak to ''przyjaciółki'' robiły. Lekko drgnęły jej kąciki ust, kiedy uśmiechnęłam się do niej, witając się. Usiadłyśmy naprzeciwko siebie przy stoliku, który już wcześniej zajęłam.
- Zamówić ci coś do picia?- Zapytałam, kiedy zawiesiła swoją marynarkę na oparciu krzesła.
- Irlandzką z lodem, jak możesz- odpowiedziała bez chwili zastanowienia.
Złe przeczucia dopadły mnie, ale musiała mieć wszystko pod kontrolą i zamówiłam jej to, co sobie życzyła. Nie ukrywała swojego stanu. Przez chwilę zapadła cisza, żadna z nas nie próbowała przerywać jej. Patrzyłam ciągle w jej zmęczoną twarz. Przyglądając się jej bliżej zauważyłam podpuchnięte oczy, które chciała zakryć pod warstwą makijażu. Zrobiło mi się jej zwyczajnie żal i to bez względu, że kiedyś byłyśmy najlepszymi przyjaciółkami. Widziałam w niej zrozpaczoną mnie sprzed dwóch tygodni, kiedy straciłam matkę.
- Ever, co się stało? Wyglądasz naprawdę źle.
- I tak też się czuję. Rozstałam się z Romano.
Nie przewidziałam tego. Brałam różne możliwości i powody jej nagłego kontaktu ze mną, od najgorszych do mniej. Nie przeszło mi przez głowę nawet, że mogli rozstać się. Przypomniałam sobie, jak przychodziłam w okolicę domu Romano i nie wyczuwałam ani go, ani jej.. teraz wiedziałam dlaczego.
- Ever, ale dlaczego? Zerwał z tobą?
- Taylor to była moja decyzja, wyłącznie moja. Wyprowadziłam się od niego trzy dni temu, dlatego że czułam... on nie był ze mną szczery. Ukrywał i ukrywa nadal coś przede mną. Nie mogłam żyć ze świadomością, że osoba, którą darzę wielką miłością, okłamuje mnie w żywe oczy...
Nie są ze sobą. Droga wolna- pomyślałam sobie w duchu.




__________________________________


Witajcie! :) Przepraszam, że tak długo nie dodawałam następnego rozdziału. Szkoła, obowiązki domowe i życie towarzyskie często burzą moje plany. I co wy na to? Jak myślicie, co będzie dalej? Macie filmik może domyślicie się trochę, ale do końca historii jeszcze trochę. Teraz chciałabym Wam bardzo podziękować za to, że ciągle jesteście ze mną i śledzicie historię Romano. Dziękuję za wszystko, kocham Was :*




sobota, 2 marca 2013

Rozdział siódmy.

Czytasz? Skomentuj :) Nie ma konta na blogspocie? 
Wybierz opcje ''anonimowy'' i wyraź swoje zdanie.



Wpatrywała się we mnie. Nie umiała wydobyć z siebie ani słowa ze wściekłości. Wiedziałem, czego tak nie mogła przeżyć i kto był powodem tego wszystkiego, co działo się z nią. Byłem to ja. 
Spędzałem tyle czasu z Sabine, Jacksonem, że zupełnie odsunąłem się od Ever, a kiedy poprawiła się sytuacja z Sabine to wróciłem do domu, do Ever.
- Cześć- odważyłem się w końcu odezwać się. Czułem się zażenowany całą zaszłą sytuacją, która miała miejsce przy drzwiach.
- Słucham?!
Nie odrywała ode mnie wzroku. Odczuwałem, że prześwietlała mnie i nie umiałem niczego ukryć przed nią. Pierwszy oderwałem wzrok od niej. Nie mogłem tkwić dalej w tej chwili, bolało mnie to, że zraniłem ją. Widziałem w jej oczach, jaka była zraniona. Spuściłem głowę i potarłem dłońmi skronie.
Wybił mnie ze spokoju gorliwy, nagły śmiech, jej śmiech, który uwieńczyła chłodnymi łzami. Zalała nimi całe policzki. Nie spuszczałem jej z oczu. Była tak przygnębiona, że sam łamałem się, by nie przytulić jej, kiedy trzymała mnie na dystans. Wyparowała z niej jakakolwiek siła na kłótnie ze mną i wbiegła na górę, nie kryjąc swoich łez. Bez wahania ruszyłem za nią. Wciąż była bardzo bliska mojemu sercu i zdawała się być taka krucha. Choć ostatnio nie najlepiej układało się między nami, niewiele spędzaliśmy razem czasu to nadal kochałem ją całym sobą.
- Ever, co Ty wyprawiasz?
Wszedłem za nią do naszej sypialni. Uklękła przy garderobie, wyjmując z jej głębi swoją walizkę. Wyjmowała z wnętrza i wkładała do środka walizki ubrania, buty i całą resztę, a mnie zalała zimna krew.
- Nie widać?! Odchodzę, tak jak odszedłeś Ty- odpowiedziała zdesperowana, ciągle łkając.
- Nigdzie nie odszedłem... po prostu... Ever, jestem już i nie wybieram się donikąd.
- Romano, ale ja odchodzę- odpowiedziała doraźnie i skierowała się do łazienki, skąd zabierała swoje kosmetyki, ręczniki, szczotki.
Wyglądała na pewną i zdecydowaną, ale nie zamierzałem jej wypuścić spod mojego dachu. Jak wracałem do domu, byłem pewny, że nic nie ujdzie mi na sucho, ale nie myślałem o takiej reakcji ze strony Ever. Nie znałem jej od tej strony. Nie zdążyłem odetchnąć od dramatów Sabine, a tu już moje życie legło w gruzach.
- Dlaczego Ever?- Spytałem, zatrzymując ją siłą w wyjściu z łazienki.
Patrzyłem prosto w jej oczy. Odnosiłem wrażenie, że znów stałem naprzeciwko dziewczyny, która rok temu próbowała odebrać sobie życie. Krucha, samotna i zrozpaczona, znów taka była. Tym razem za moją sprawą, nie Jacksona. Okrutnie czułem się, że doszedłem do takich wniosków. Dotarło do mnie, że zrobiłem coś gorszego niż Jackson. On próbował ratować ją, zrobił to, by była bezpieczna. A ja? Chyba nie miałem żadnego wytłumaczenia.
- Nie mam sił ciągle myśleć, gdzie podziewasz się i czekać na Ciebie dniami i nocami. Ja passuję Romano.
Puściłem ją w przejściu i wpatrywałem się, jak dalej pakuje się. Otępiony stałem w futrynie drzwi od łazienki i nie potrafiłem jej zatrzymać przy sobie. Kiedy odzyskałem swoją świadomość, ona zamykała zamek w walizce. Podszedłem do niej i schwytałem jej dłonie w silny uścisk.
- Zostaw mnie w spokoju- krzyknęła i odpychała mnie rękoma, ale nie zdołała odsunąć mnie na milimetr.- Romano, zostaw mnie! Nie chcę mieć z Tobą nic wspólnego!
Błękit jej oczu tonął w łzach, a to za moją sprawą. Poczułem silne ukłucie w piersi i w tej samej chwili odwróciłem wzrok, nie mogłem dalej patrzeć, jak cierpiała. Pocierałem jej chłodne, kościste palce, a ona rozpłakała się jak małe dziecko. Ogarnąłem ją ramieniem i przytuliłem ją do siebie, lekko kołysząc się wraz z nią. Chciałem uspokoić ją, chociażby tyle zrobić dla niej.
- Brakowało mi Ciebie- odezwałem się szczerze przyciszonym głosem, łagodząc jej jedwabiste włosy.
- Każdy dzień poza domem bez Ciebie był dla mnie wewnętrzną udręką, ale musiałem załatwić kilka spraw, by teraz móc być z Tobą na zawsze- szepnąłem jej do ucha.- Rozumiesz?
Odchyliła się lekko i sięgnęła do moich ust, obdarowując je namiętnymi, pełnymi utęsknienia pocałunkami, po czym wyswobodziła się z moich dłoni. Odsunęła się, sięgnęła za rączkę walizki i wychodząc z pokoju w końcu odpowiedziała mi na zadane przeze mnie pytanie:
- Nie, nie rozumiem Cię. Nie mogę być z chłopakiem, który ma przede mną tajemnice i nie jest szczery ze mną. Przykro mi. Żegnaj.
- Ever, gdzie Ty wybierasz się? Gdzie zatrzymasz się?
- Wracam do domu.
- Tu jest Twój dom, Ever.
Stanęła przed wyjściem i zerknęła na mnie ostatni raz wzrokiem przepełnionym bólem i rozpaczą.
- Nie pomyślałam, że tak mogłoby skończyć się.
- Ever, czy Ty chcesz powiedzieć, że z nami koniec?!
- Żegnaj- odpowiedziała i zamknęła drzwi za sobą.
Nie wierzyłem własnym oczom. Wciąż byłem roztrzęsiony tym całym wydarzeniem i nie mogłem dojść do siebie. Naprawdę odeszła. Rozgoryczony nie mogłem przestać mieć do siebie pretensji. Byłem winny bólu, który zadałem jej i sobie... jedyny winny, ja...






Siedziałam zrelaksowana na sofie, kiedy na wyświetlaczu mojego telefonu pojawił się numer Ever. Zdziwił mnie jej nagły telefonu. Nie miałyśmy ze sobą żadnego kontaktu od dnia, w którym rozstałyśmy się na wakacje, rzecz jasna. Po chwili jednak odebrałam go ze spokojem w głosie:
- Ever, jak miło znów cię słyszeć- starałam się, żebym brzmiała naturalnie z gulą, która ugrzęzła właśnie w moim gardle.
- Taylor, na szczęście odebrałaś. Bałam się, że już nie odezwiesz się, że gdzieś wyjechałaś dalej...
- Stało się coś, Ever?- Zapytałam, próbując zainscenizować swoją troskę.
Przeczuwałam, że musiało stać się coś, że tak nagle odezwała się. Nie wierzyłam w to, że tak po prostu stęskniła się za swoją szkolną ''przyjaciółeczką''. Znałam trochę Ever, choć była niegdyś sympatyczna to nie okazywała to tego, więc przesłodzone, ciągłe telefony nie były w jej stylu.
- Ever, jesteś przy telefonie? Kochana odezwij się!
- Tak stało się, Taylor. Chciałabym z tobą się spotkać. Masz czas?
- Jak na razie jeszcze nigdzie nie wyjechałam... więc tak.
- Czyli nic nie stoi na drodze, byśmy spotkały się?
- Nie, z chęcią spotkam się z tobą- próbowałam wysilić się na odrobinę radości w moim głosie.- Erick ucieszy się również.
- Taylor..  no właśnie. Chciałabym spotkać się z tobą na wyłączności.
- Hmm, no pewnie, nie ma problemy. Może jutro 15 na przedmieściu w kawiarence Street 125?
Tak naprawdę był wielki problem. Nie miałam chęci spotykać się z nią, z nią na osobności.
- Okay! Dziękuję Taylor! Do zobaczenia- odpowiedziała i rozłączyła się.
Nagły odzew Ever wybił mnie z rytmu. Nie miałam pojęcia, co miała tak ważnego do powiedzenia mi i co takiego nie mogło jeszcze miesiąc poczekać, aż do powrotu szkoły.
Nie zauważyłam, kiedy obok mnie zjawił się Jackson.
- Kto dzwonił?
- EVER- niechętnie wypowiedziałam na głos, myśląc ciągle, czego oczekiwać mogła. Miałam nadzieję, że niczego nie zaczęła domyślać się, ani nic z tych rzeczy. 'Na pewno nie domyśla się', pomyślałam sobie, przypominając z jaką osobą miałam do czynienia i aż roześmiałam się. Uspokoiłam się, pamiętając, że obok stoi zaniepokojony Jackson i ponownie skierowałam swój wzrok właśnie na niego. Z dnia na dzień coraz bardziej nie poznawałam go. Zmieniał się wizualnie, ale i wewnątrz był zupełnie innym 'człowiekiem'. Przemiana zadziałała na niego w ogóle inaczej niż na mnie. On stał się opiekuńczy, a ja stałam się arogancka, nie licząca się z uczuciami innych. Ważne było tylko moje ja.
- Stało się coś, Sabine? Zachowujesz się nadzwyczajnie dziwnie po tym telefonie.
- Nie wiem, czego może ode mnie chcieć.
- Jeżeli pamięć nie myli mnie to sama starałaś się, żeby zaufała Taylor. Powinnaś więc cieszyć się, że udało się tobie.
- Nie sądzę, że jej chodzi o zwykłe plotkowanie. Mogłaby przez telefon, ale ona koniecznie chce spotkać się ze mną, na wyłączność i na neutralnym gruncie.
Rysy idealnej twarzy Jacksona zniekształciły się. Widziałam, że wpadł w lekko furię.
- To jego sprawka!- Wykrzyczał, aż na moim ciele pojawiły się dreszcze.
Skrzywiłam się. Widocznie zauważył to, bo zaraz przeprosił mnie i stał skruszony swoją postawą. Po chwili jednak spróbowałam to wymazać z pamięci i zapytałam go:
- Co dokładnie masz na myśli?
- Wygadał jej, kim naprawdę jesteśmy.
- Obiecywał, że tego nie zrobi... Nie wierzę... na pewno nie powiedziałby jej...
- Sabine, on wszystko zrobiłby, ratując swój własny tyłek! I jeśli tak stało się to musimy wyjechać stąd jak najszybciej, a co do niego to jeszcze pomyślę... bez konsekwencji nie zostanie.
- Jackson!- Krzyknęłam za nim, ale nie zawrócił się.




Nie mogłem wytrzymać sam ze sobą w czterech ścianach mojego mieszkania. Bez Ever te mieszkanie było tak puste, bez żadnych oznak życia. Nie było sensu tu dalej tkwić.
Pogoda za oknem zachęcała do wyjścia na zewnątrz.
Podszedłem do lodówki i wyjąłem butelkę schłodzonej wody mineralnej. Znalazłem swoją kurtkę z kluczykami i wyszedłem, kierując się do garażu.
Przerażała mnie rzeczywistość bez Ever, jak nigdy dotąd. Wiedziałem, że byłem skończonym głupcem i czułem się z tym fatalnie. 
Wszedłem do garażu, otworzyłem swoje auto i wyjechałem nim w drogę, kierując się do rodzinnego domu Ever. Wciąż miałem nadzieję, że wszystko można odkręcić. Chciałem zobaczyć ją i chociaż spróbować przekonać, aby wróciła, bez nerwów jak ostatnio.
Przycisnąłem gazu i kilka przecznic dalej zaparkowałem samochód przy mieszkaniu Ever.
Poprawiłem swoją skórzaną kurtkę i wyszedłem z samochodu, wyjmując kluczyk ze stacyjki. Spokojnie odetchnąłem i podszedłem do drzwi, pukając w nie. Chwile później stałem już twarzą w twarz z nią. Wyglądała na zmęczoną, ale nie dawała po sobie poznać, że źle dzieje się w jej życiu. Wszystko ukrywała pod skórą. Silna na zewnątrz, krucha wewnątrz, tak była moja Ever...
- Możemy porozmawiać?- Zapytałem, kiedy stanęła w futrynie drzwi wejściowych.
- Wchodź, akurat nie ma nikogo.
Wszedłem za nią do środka. Nigdy wcześniej nie byłem wewnątrz jej domu. Dom wyglądał równie przytulnie, schludnie, jak w obejściu. Zaprowadziła mnie do swojego pokoju. Pierwsze, co zauważyłem to jej prywatne zdjęcia na komodzie, jej z Jacksonem i naszej czwórki. Westchnąłem. Nie spodziewałem się, że trzymała nadal zdjęcia Jacksona i Sabine. Miałem nadzieję, że dawno odkreśliła grubą kreską już ten czas. Widocznie myliłem się. Być może nadal czuła więcej do Jacksona, niż do mnie...
Chyba widziała moją minę, bo wzięła jedną fotografię i przełożyła ją dalej.
Nadal stała oparta plecami o parapet i nie zwracała zbytniej uwagi na moją osobę. Nie mogłem mieć pretensji, rozumiałem ją. Jednak chciałem, aby dała mi jakkolwiek szansę. Niezruszona spoglądnęła w końcu na mnie. Czułem, że traktuje mnie z dużym dystansem, jakby bała się, że mógłbym coś zrobić nie po jej myśli. Raniła mnie jej reakcja, ale nie przyjechałem tutaj, by użalać się nad sobą, a spróbować zawalczyć o nasz związek. Widziałem, jaką miała już ochotę pogonić mnie, więc w końcu odważyłem zacząć:
- Ever, przyjechałem tu, bo... nie mogę pogodzić się, że odeszłaś ode mnie.
- Romano to już nie mój problem.
Podszedłem do niej i wręcz zarzuciłem się swoją obecnością. Wziąłem jej ciało w namiętny uścisk swojego. Usta jej zamknąłem w swoich wargach. Wszystko we mnie spotęgowało się z podwójną siłą. Chciałem mieć ją na wyłączność i nie martwić się o nic. Chciałem zaszyć się w czterech ścianach z nią i oddalić czyhające na nią niebezpieczeństwo. Chciałem zapewnić jej bezpieczeństwo, czułość, miłość, przyjaźń.
Spróbowałem opanować się i po chwili zażytego pocałunku odsunąłem się od niej o pół kroku, by odezwać się do niej ponownie.
- Jeśli kiedykolwiek kochałaś mnie, wróć do mnie.
Spuściła głowę i odwróciła się plecami do mnie, cicho łkając. Zacząłem skradać się do niej, kiedy ona zapłakana zwróciła do mnie.
- Wyjdź z mojego domu!- Krzyknęła, nie próbując skryć swoich emocji.




czwartek, 27 września 2012

Rozdział szósty.




Ostatnimi razami nie mogłam zasnąć od feralnego dnia.... minął już cały tydzień, a ja nadal nie umiałam podnieść się po stracie. To było ponad moje siły. Nie potrafiłam i nie szybko pogodzę się. Tego dnia wstałam po raz pierwszy od tygodnia z łóżka. Dopiero teraz zauważyłam, jak bardzo osłabłam i poczułam odleżyny na całym ciele. Odetchnęłam spokojnie i zdobyłam się w sobie, żeby w końcu spojrzeć we własne odbicie w lustrze, które wisiało w ''mojej'' małej obskurnej łazience. Dalej nie mogłam przyzwyczaić się do niej, jak i całego domu, w niczym nie przypominał moje rodzinnego. Minął już rok odkąd zamieszkałam tu z Jacksonem po mojej przemianie. Chyba nigdy nie przyzwyczaję się do tego ''lepszego życia'', jak mówił Jackson. To nie istotne..., pomyślałam wtedy.
Podeszłam do lustra, z którego został dokładnie kawałek szkła lustrującego odbicie, po tym jak nerwy puściły mi kilka dni temu. Odgarnęłam z twarzy przetłuszczone włosy i swój wzrok skierowałam prosto na lustrzane odbicie.
Pierwszy detal, który ujrzałam to podpuchnięte oczu pogrążone w żałobie, lekko fioletowe sińce pod oczami i ledwo podnoszące się powieki, spuchnięte od płaczu. Przymknęłam jej, by otrząsnąć się z tego widoku. Wyglądałam okropnie.
Znowu nie wytrzymałam i wybuchłam panicznie przeraźliwym płaczem. Nie umiałam przestać myśleć o tym dniu, kiedy z mojego życia, ze świata zniknęła tak ważna osobna, tak bliska memu sercu. Wszystkie wspomnienia powróciły, a łzy same napłynęły do oczu. Pozwoliłam spadać im do umywalki przed którą stałam ciągle.
Zrezygnowana skuliłam się na kawałek czystej zimnej podłogi i wtedy po raz kolejny w tym tygodniu usłyszałam błagalne pukanie do drzwi ''mojego'' pokoju, co tylko zlekceważyłam następny raz. Ból, którego doświadczałam był zbyt duży, by dusić go w sobie i zmusiłam się znowu, aby cztery puste ściany wypełnił dźwięk spadających łez, braku tchu i dmuchanego nosa...


*

- Nigdy nie zachowywała się tak- odezwałem się, gdy wróciłem do salonu po tym, jak próbowałem zobaczyć ją; czy poprawiał się jej stan.
Niechętnie pokręciłem głową i bezradnie schowałem twarz w dłoniach. Bez słowa wstałem z miejsca i znowu ruszyłem na górę drewnianymi schodami. Musi mnie wysłuchać, teraz albo nigdy. Wstrzymałem oddech i głucho zapukałem w drzwi jej pokoju. Żadnej odpowiedzi. Drugie głośnie puknięcie, jedno przy drugim, bez przerwy. W odpowiedzi przerażająca cisza. Niepokoiło to mnie coraz bardziej. W głowie miałem same czarne myśli, do których mogła być podatna. Chciałem to jak najszybciej wyrzucić z mojej głowy, ale brak jakichkolwiek odgłosów, znaków życia z pokoju odbierało mi nadzieję.
Cofnąłem się kilka kroków od progu pokoju i bez dalszego myślenia rozpędziłem się w stronę drzwi, rozważające je. Bez większych problemów wszedłem do środka.
- Sabine- wołałem.
W pokoju nie zauważyłem jej. Okno było otwarte na oścież, a wiatr porywał firanki. Jak na lato, wakacje panowały naprawdę zadziwiające warunki pogodowe. Dreszcze przeszły po moich plecach na zimny podmuch wiatru. Podszedłem bliżej ona i zamknąłem je. Na podłodze leżały ich wspólne fotografie na widok, których zrobiło mi się ciepło na sercu, a łza zakręciła się w oku. Odetchnąłem ciężko, widząc ją na zdjęciu szczęśliwą, pełną entuzjazmu i ściskającą z miłości ukochaną osobę. Odłożyłem zdjęcia na półkę i podszedłem do jej łóżka. Poduszka była jeszcze mokra od łez. Zerknąłem ostrożnie na dalszą pościel, poszewka od kołdry była poplamiona. Czerwona plama przeraziła mnie i ponownie wykrzyknąłem jej imię. Zero reakcji. Odwróciłem się i wtedy zauważyłem drugie drzwi. Bez wahania ruszyłem naprzód. To musiała być łazienka. Zapukałem, nie zdziwiła mnie cisza, więc chwyciłem za klamkę, a drzwi zaskrzypiały, otwierając się. Kiedy zauważyłem doskonale znaną mi postać, odetchnąłem z ulgi. 
Siedziała skulona z wbitym wzrokiem w posadzkę, nie podniosła go nawet, gdy wszedłem do środka. Szybkim krokiem podszedłem i przytuliłem ją do siebie. Nieudolnie opuściła swoją głowę na moje ramię. Pokrzepiająco pocierałem jej plecy, dając jej do zrozumienia, że ma mnie i może na mnie polegać zawsze, całą wieczność póki nasze jestestwa chodzą po ziemi. Nie wytrzymała i wypłakała mi się w ramię. 
- Już spokojnie, Sabine. Jestem przy Tobie, cii- uspokajałem ją, kołysząc się razem z nią. 
- Chcesz mi powiedzieć, że wszystko ułoży się?- Zachlipała.
- Tak, wszystko będzie dobrze.
- Nie, nie będzie. Straciłam zbyt dużo, na początku własne ja, teraz ona... Romano, sam chyba najlepiej wiesz jak smakuje ból starty.
Miała rację.
- Ułoży się, Sabine. Tylko musisz dać sobie pomóc. Chcę być w Twoim życiu, gdy nie umiesz sobie z nim poradzić, tak jak i w chwilach, kiedy cieszysz się jak małe dziecko. Nie odsuwaj się ode mnie, proszę. 





Miałam nadzieję, że właśnie tak będzie jak mówił. Odetchnęłam spokojnie i wstałam z zimnych kafelków. Poczułam jego spadziste ramiona i bezsilnie upadłam w nie. Było mi lepiej z tym, że był tu ze mną. Musiałam pogodzić się z tą agonią, która zabrała mi matkę. Nie chciałam żegnać się z nią, z najukochańszą osobą na świecie, która bezwzględnie kochała i szanowała moje decyzje, zawsze wspierała...
Najbardziej właśnie bolało mnie, że nie było mi dane pożegnać się z nią, przytulić się do niej i ostatni raz zapłakać w jej rękaw, mówiąc ostatnie kocham cię. Odetchnęłam ciężko i przytuliłam się bardziej do niego. Wyczułam jego wyrazisty zapach, na który lekko uśmiechnęłam się.
- Dziękuję- odezwałam się.
- Sabine... przykro mi, ale uwierz mi, że damy sobie radę.
Usłyszawszy to naprawdę zrobiło mi się na sercu lepiej. W końcu wypowiedział ''my'', gdy nie naciskałam na niego. Spoglądnęłam na niego i zobaczyłam, że mówił prawdziwie.
- Jackson jest w domu?
- Tak, chodził na zmianę ze mną i czuwał przy drzwiach, dopóki sam podjąłem decyzje rozwalenia twoich drzwi.
- No tak... możesz zostawić mnie samą? Chcę dojść do siebie.
- Jasne. Już wychodzę. Czekam z Jacksonem na dole- powiedział i wychodził pośpiesznie z łazienki.
- Romano! Dziękuję, że wszedłeś tu mimo wszystko- odezwałam się, na co on tylko machnął ręką i już go nie było.


Wróciłam do sypialni i otworzywszy jedną z szafek wybrałam swoje ulubione jeansy, szmaragdowy sweter. Ruszyłam do łazienki. Zamiotłam szkło, odkręciłam korek z ciepłą wodą i dolałam do niej kilka kropel żurawinowego płynu. Zapach rozniósł się po całym pomieszczeniu i do moich nozdrzy. Mimowolnie uśmiechnęłam się do woni, przypominając sobie wydarzenia z około dwóch lat temu, kiedy razem z Romano wyjechaliśmy na wspólny weekend za miasto. Jedno z moich ludzkich wspomnień z Romano. Bardzo miłych i dokładnie zachowanych wspomnień w mojej pamięci.
Z niecierpliwiona zdjęłam z siebie ciężkie spodnie i brudną bluzkę. Wskoczyłam szybko do przyjemnej wody i zaczęłam dokładnie pienić gąbką każdy detal mojego ciała. Chciałam tym płynem zmyć z siebie ból i zmęczenie. Zaraz jak skończyłam mydlić skórę, wzięłam się za uporządkowanie moich gęstych włosów. Umyłam je. Kiedy wyszłam z wanny poczułam się o wiele lepiej. Po raz pierwszy przyznałam rację mojej byłej przyjaciółce- Ever, że zwykła kąpiel działa cuda. Szybko ubrałam się w czyste ubrania i lekko wysuszyłam wilgotne włosy, zaczesując je na boki. Nawilżyłam twarz, kryjąc pod makijażem oznaki przemęczeni, żałoby i zaraz zeszłam na dół, do chłopaków.
Romano rozluźniony siedział na fotelu, za to Jackson chodził spięty od okna do okna. Gdy schodziłam tak, obawiałam się współczucia Jacksona i pytań, jak trzymasz się itd.
Jednak ogarnęło mnie zdziwienie, bo nic takiego nie zaszło. Podszedł do mnie i przytulił mnie pełen zrozumienia.
- Dobrze wyglądasz- odezwał się.
- Dziękuję Jackson.
Podniosłam powieki i zobaczyłam, jak z uśmiechem wpatruje się we mnie Romano. Uniosłam kąciki ust do niego. Sytuacja była przedziwna. Mój były chłopak szczerzył się do mnie, osieroconej wampirzyc, kiedy byłam w ramionach jego byłego przyjaciela, także wampira, który przemienił mnie. Nie poznawałam już tego świata!



___________________________________________________________________________

Witam was nowym rozdziałem, mam nadzieję, że podniosłam wam ciśnienie, chociaż trochę hahaha :)
I jak? :D