Czytasz? Skomentuj :) Nie ma konta na blogspocie?
Wybierz opcje ''anonimowy'' i wyraź swoje zdanie.
Wpatrywała się we mnie. Nie umiała wydobyć z siebie ani słowa ze wściekłości. Wiedziałem, czego tak nie mogła przeżyć i kto był powodem tego wszystkiego, co działo się z nią. Byłem to ja.
Spędzałem tyle czasu z Sabine, Jacksonem, że zupełnie odsunąłem się od Ever, a kiedy poprawiła się sytuacja z Sabine to wróciłem do domu, do Ever.- Cześć- odważyłem się w końcu odezwać się. Czułem się zażenowany całą zaszłą sytuacją, która miała miejsce przy drzwiach.
- Słucham?!
Nie odrywała ode mnie wzroku. Odczuwałem, że prześwietlała mnie i nie umiałem niczego ukryć przed nią. Pierwszy oderwałem wzrok od niej. Nie mogłem tkwić dalej w tej chwili, bolało mnie to, że zraniłem ją. Widziałem w jej oczach, jaka była zraniona. Spuściłem głowę i potarłem dłońmi skronie.
Wybił mnie ze spokoju gorliwy, nagły śmiech, jej śmiech, który uwieńczyła chłodnymi łzami. Zalała nimi całe policzki. Nie spuszczałem jej z oczu. Była tak przygnębiona, że sam łamałem się, by nie przytulić jej, kiedy trzymała mnie na dystans. Wyparowała z niej jakakolwiek siła na kłótnie ze mną i wbiegła na górę, nie kryjąc swoich łez. Bez wahania ruszyłem za nią. Wciąż była bardzo bliska mojemu sercu i zdawała się być taka krucha. Choć ostatnio nie najlepiej układało się między nami, niewiele spędzaliśmy razem czasu to nadal kochałem ją całym sobą.
- Ever, co Ty wyprawiasz?
Wszedłem za nią do naszej sypialni. Uklękła przy garderobie, wyjmując z jej głębi swoją walizkę. Wyjmowała z wnętrza i wkładała do środka walizki ubrania, buty i całą resztę, a mnie zalała zimna krew.
- Nie widać?! Odchodzę, tak jak odszedłeś Ty- odpowiedziała zdesperowana, ciągle łkając.
- Nigdzie nie odszedłem... po prostu... Ever, jestem już i nie wybieram się donikąd.
- Romano, ale ja odchodzę- odpowiedziała doraźnie i skierowała się do łazienki, skąd zabierała swoje kosmetyki, ręczniki, szczotki.
Wyglądała na pewną i zdecydowaną, ale nie zamierzałem jej wypuścić spod mojego dachu. Jak wracałem do domu, byłem pewny, że nic nie ujdzie mi na sucho, ale nie myślałem o takiej reakcji ze strony Ever. Nie znałem jej od tej strony. Nie zdążyłem odetchnąć od dramatów Sabine, a tu już moje życie legło w gruzach.
- Dlaczego Ever?- Spytałem, zatrzymując ją siłą w wyjściu z łazienki.
Patrzyłem prosto w jej oczy. Odnosiłem wrażenie, że znów stałem naprzeciwko dziewczyny, która rok temu próbowała odebrać sobie życie. Krucha, samotna i zrozpaczona, znów taka była. Tym razem za moją sprawą, nie Jacksona. Okrutnie czułem się, że doszedłem do takich wniosków. Dotarło do mnie, że zrobiłem coś gorszego niż Jackson. On próbował ratować ją, zrobił to, by była bezpieczna. A ja? Chyba nie miałem żadnego wytłumaczenia.
- Nie mam sił ciągle myśleć, gdzie podziewasz się i czekać na Ciebie dniami i nocami. Ja passuję Romano.
Puściłem ją w przejściu i wpatrywałem się, jak dalej pakuje się. Otępiony stałem w futrynie drzwi od łazienki i nie potrafiłem jej zatrzymać przy sobie. Kiedy odzyskałem swoją świadomość, ona zamykała zamek w walizce. Podszedłem do niej i schwytałem jej dłonie w silny uścisk.
- Zostaw mnie w spokoju- krzyknęła i odpychała mnie rękoma, ale nie zdołała odsunąć mnie na milimetr.- Romano, zostaw mnie! Nie chcę mieć z Tobą nic wspólnego!
Błękit jej oczu tonął w łzach, a to za moją sprawą. Poczułem silne ukłucie w piersi i w tej samej chwili odwróciłem wzrok, nie mogłem dalej patrzeć, jak cierpiała. Pocierałem jej chłodne, kościste palce, a ona rozpłakała się jak małe dziecko. Ogarnąłem ją ramieniem i przytuliłem ją do siebie, lekko kołysząc się wraz z nią. Chciałem uspokoić ją, chociażby tyle zrobić dla niej.
- Brakowało mi Ciebie- odezwałem się szczerze przyciszonym głosem, łagodząc jej jedwabiste włosy.
- Każdy dzień poza domem bez Ciebie był dla mnie wewnętrzną udręką, ale musiałem załatwić kilka spraw, by teraz móc być z Tobą na zawsze- szepnąłem jej do ucha.- Rozumiesz?
Odchyliła się lekko i sięgnęła do moich ust, obdarowując je namiętnymi, pełnymi utęsknienia pocałunkami, po czym wyswobodziła się z moich dłoni. Odsunęła się, sięgnęła za rączkę walizki i wychodząc z pokoju w końcu odpowiedziała mi na zadane przeze mnie pytanie:
- Nie, nie rozumiem Cię. Nie mogę być z chłopakiem, który ma przede mną tajemnice i nie jest szczery ze mną. Przykro mi. Żegnaj.
- Ever, gdzie Ty wybierasz się? Gdzie zatrzymasz się?
- Wracam do domu.
- Tu jest Twój dom, Ever.
Stanęła przed wyjściem i zerknęła na mnie ostatni raz wzrokiem przepełnionym bólem i rozpaczą.
- Nie pomyślałam, że tak mogłoby skończyć się.
- Ever, czy Ty chcesz powiedzieć, że z nami koniec?!
- Żegnaj- odpowiedziała i zamknęła drzwi za sobą.
Nie wierzyłem własnym oczom. Wciąż byłem roztrzęsiony tym całym wydarzeniem i nie mogłem dojść do siebie. Naprawdę odeszła. Rozgoryczony nie mogłem przestać mieć do siebie pretensji. Byłem winny bólu, który zadałem jej i sobie... jedyny winny, ja...
* soundtrack *
Siedziałam zrelaksowana na sofie, kiedy na wyświetlaczu mojego telefonu pojawił się numer Ever. Zdziwił mnie jej nagły telefonu. Nie miałyśmy ze sobą żadnego kontaktu od dnia, w którym rozstałyśmy się na wakacje, rzecz jasna. Po chwili jednak odebrałam go ze spokojem w głosie:
- Ever, jak miło znów cię słyszeć- starałam się, żebym brzmiała naturalnie z gulą, która ugrzęzła właśnie w moim gardle.
- Taylor, na szczęście odebrałaś. Bałam się, że już nie odezwiesz się, że gdzieś wyjechałaś dalej...
- Stało się coś, Ever?- Zapytałam, próbując zainscenizować swoją troskę.
- Stało się coś, Ever?- Zapytałam, próbując zainscenizować swoją troskę.
Przeczuwałam, że musiało stać się coś, że tak nagle odezwała się. Nie wierzyłam w to, że tak po prostu stęskniła się za swoją szkolną ''przyjaciółeczką''. Znałam trochę Ever, choć była niegdyś sympatyczna to nie okazywała to tego, więc przesłodzone, ciągłe telefony nie były w jej stylu.
- Ever, jesteś przy telefonie? Kochana odezwij się!
- Tak stało się, Taylor. Chciałabym z tobą się spotkać. Masz czas?
- Jak na razie jeszcze nigdzie nie wyjechałam... więc tak.
- Czyli nic nie stoi na drodze, byśmy spotkały się?
- Nie, z chęcią spotkam się z tobą- próbowałam wysilić się na odrobinę radości w moim głosie.- Erick ucieszy się również.
- Taylor.. no właśnie. Chciałabym spotkać się z tobą na wyłączności.
- Hmm, no pewnie, nie ma problemy. Może jutro 15 na przedmieściu w kawiarence Street 125?
Tak naprawdę był wielki problem. Nie miałam chęci spotykać się z nią, z nią na osobności.
- Okay! Dziękuję Taylor! Do zobaczenia- odpowiedziała i rozłączyła się.
Nagły odzew Ever wybił mnie z rytmu. Nie miałam pojęcia, co miała tak ważnego do powiedzenia mi i co takiego nie mogło jeszcze miesiąc poczekać, aż do powrotu szkoły.
Nie zauważyłam, kiedy obok mnie zjawił się Jackson.
- Kto dzwonił?
- EVER- niechętnie wypowiedziałam na głos, myśląc ciągle, czego oczekiwać mogła. Miałam nadzieję, że niczego nie zaczęła domyślać się, ani nic z tych rzeczy. 'Na pewno nie domyśla się', pomyślałam sobie, przypominając z jaką osobą miałam do czynienia i aż roześmiałam się. Uspokoiłam się, pamiętając, że obok stoi zaniepokojony Jackson i ponownie skierowałam swój wzrok właśnie na niego. Z dnia na dzień coraz bardziej nie poznawałam go. Zmieniał się wizualnie, ale i wewnątrz był zupełnie innym 'człowiekiem'. Przemiana zadziałała na niego w ogóle inaczej niż na mnie. On stał się opiekuńczy, a ja stałam się arogancka, nie licząca się z uczuciami innych. Ważne było tylko moje ja.
- Stało się coś, Sabine? Zachowujesz się nadzwyczajnie dziwnie po tym telefonie.
- Nie wiem, czego może ode mnie chcieć.
- Jeżeli pamięć nie myli mnie to sama starałaś się, żeby zaufała Taylor. Powinnaś więc cieszyć się, że udało się tobie.
- Nie sądzę, że jej chodzi o zwykłe plotkowanie. Mogłaby przez telefon, ale ona koniecznie chce spotkać się ze mną, na wyłączność i na neutralnym gruncie.
Rysy idealnej twarzy Jacksona zniekształciły się. Widziałam, że wpadł w lekko furię.
- To jego sprawka!- Wykrzyczał, aż na moim ciele pojawiły się dreszcze.
Skrzywiłam się. Widocznie zauważył to, bo zaraz przeprosił mnie i stał skruszony swoją postawą. Po chwili jednak spróbowałam to wymazać z pamięci i zapytałam go:
- Co dokładnie masz na myśli?
- Wygadał jej, kim naprawdę jesteśmy.
- Obiecywał, że tego nie zrobi... Nie wierzę... na pewno nie powiedziałby jej...
- Sabine, on wszystko zrobiłby, ratując swój własny tyłek! I jeśli tak stało się to musimy wyjechać stąd jak najszybciej, a co do niego to jeszcze pomyślę... bez konsekwencji nie zostanie.
- Jackson!- Krzyknęłam za nim, ale nie zawrócił się.
Przycisnąłem gazu i kilka przecznic dalej zaparkowałem samochód przy mieszkaniu Ever.
Poprawiłem swoją skórzaną kurtkę i wyszedłem z samochodu, wyjmując kluczyk ze stacyjki. Spokojnie odetchnąłem i podszedłem do drzwi, pukając w nie. Chwile później stałem już twarzą w twarz z nią. Wyglądała na zmęczoną, ale nie dawała po sobie poznać, że źle dzieje się w jej życiu. Wszystko ukrywała pod skórą. Silna na zewnątrz, krucha wewnątrz, tak była moja Ever...
- Możemy porozmawiać?- Zapytałem, kiedy stanęła w futrynie drzwi wejściowych.
- Wchodź, akurat nie ma nikogo.
Wszedłem za nią do środka. Nigdy wcześniej nie byłem wewnątrz jej domu. Dom wyglądał równie przytulnie, schludnie, jak w obejściu. Zaprowadziła mnie do swojego pokoju. Pierwsze, co zauważyłem to jej prywatne zdjęcia na komodzie, jej z Jacksonem i naszej czwórki. Westchnąłem. Nie spodziewałem się, że trzymała nadal zdjęcia Jacksona i Sabine. Miałem nadzieję, że dawno odkreśliła grubą kreską już ten czas. Widocznie myliłem się. Być może nadal czuła więcej do Jacksona, niż do mnie...
Chyba widziała moją minę, bo wzięła jedną fotografię i przełożyła ją dalej.
Nadal stała oparta plecami o parapet i nie zwracała zbytniej uwagi na moją osobę. Nie mogłem mieć pretensji, rozumiałem ją. Jednak chciałem, aby dała mi jakkolwiek szansę. Niezruszona spoglądnęła w końcu na mnie. Czułem, że traktuje mnie z dużym dystansem, jakby bała się, że mógłbym coś zrobić nie po jej myśli. Raniła mnie jej reakcja, ale nie przyjechałem tutaj, by użalać się nad sobą, a spróbować zawalczyć o nasz związek. Widziałem, jaką miała już ochotę pogonić mnie, więc w końcu odważyłem zacząć:
- Ever, przyjechałem tu, bo... nie mogę pogodzić się, że odeszłaś ode mnie.
- Romano to już nie mój problem.
Podszedłem do niej i wręcz zarzuciłem się swoją obecnością. Wziąłem jej ciało w namiętny uścisk swojego. Usta jej zamknąłem w swoich wargach. Wszystko we mnie spotęgowało się z podwójną siłą. Chciałem mieć ją na wyłączność i nie martwić się o nic. Chciałem zaszyć się w czterech ścianach z nią i oddalić czyhające na nią niebezpieczeństwo. Chciałem zapewnić jej bezpieczeństwo, czułość, miłość, przyjaźń.
Spróbowałem opanować się i po chwili zażytego pocałunku odsunąłem się od niej o pół kroku, by odezwać się do niej ponownie.
- Jeśli kiedykolwiek kochałaś mnie, wróć do mnie.
Spuściła głowę i odwróciła się plecami do mnie, cicho łkając. Zacząłem skradać się do niej, kiedy ona zapłakana zwróciła do mnie.
- Wyjdź z mojego domu!- Krzyknęła, nie próbując skryć swoich emocji.
- Ever, jesteś przy telefonie? Kochana odezwij się!
- Tak stało się, Taylor. Chciałabym z tobą się spotkać. Masz czas?
- Jak na razie jeszcze nigdzie nie wyjechałam... więc tak.
- Czyli nic nie stoi na drodze, byśmy spotkały się?
- Nie, z chęcią spotkam się z tobą- próbowałam wysilić się na odrobinę radości w moim głosie.- Erick ucieszy się również.
- Taylor.. no właśnie. Chciałabym spotkać się z tobą na wyłączności.
- Hmm, no pewnie, nie ma problemy. Może jutro 15 na przedmieściu w kawiarence Street 125?
Tak naprawdę był wielki problem. Nie miałam chęci spotykać się z nią, z nią na osobności.
- Okay! Dziękuję Taylor! Do zobaczenia- odpowiedziała i rozłączyła się.
Nagły odzew Ever wybił mnie z rytmu. Nie miałam pojęcia, co miała tak ważnego do powiedzenia mi i co takiego nie mogło jeszcze miesiąc poczekać, aż do powrotu szkoły.
Nie zauważyłam, kiedy obok mnie zjawił się Jackson.
- Kto dzwonił?
- EVER- niechętnie wypowiedziałam na głos, myśląc ciągle, czego oczekiwać mogła. Miałam nadzieję, że niczego nie zaczęła domyślać się, ani nic z tych rzeczy. 'Na pewno nie domyśla się', pomyślałam sobie, przypominając z jaką osobą miałam do czynienia i aż roześmiałam się. Uspokoiłam się, pamiętając, że obok stoi zaniepokojony Jackson i ponownie skierowałam swój wzrok właśnie na niego. Z dnia na dzień coraz bardziej nie poznawałam go. Zmieniał się wizualnie, ale i wewnątrz był zupełnie innym 'człowiekiem'. Przemiana zadziałała na niego w ogóle inaczej niż na mnie. On stał się opiekuńczy, a ja stałam się arogancka, nie licząca się z uczuciami innych. Ważne było tylko moje ja.
- Stało się coś, Sabine? Zachowujesz się nadzwyczajnie dziwnie po tym telefonie.
- Nie wiem, czego może ode mnie chcieć.
- Jeżeli pamięć nie myli mnie to sama starałaś się, żeby zaufała Taylor. Powinnaś więc cieszyć się, że udało się tobie.
- Nie sądzę, że jej chodzi o zwykłe plotkowanie. Mogłaby przez telefon, ale ona koniecznie chce spotkać się ze mną, na wyłączność i na neutralnym gruncie.
Rysy idealnej twarzy Jacksona zniekształciły się. Widziałam, że wpadł w lekko furię.
- To jego sprawka!- Wykrzyczał, aż na moim ciele pojawiły się dreszcze.
Skrzywiłam się. Widocznie zauważył to, bo zaraz przeprosił mnie i stał skruszony swoją postawą. Po chwili jednak spróbowałam to wymazać z pamięci i zapytałam go:
- Co dokładnie masz na myśli?
- Wygadał jej, kim naprawdę jesteśmy.
- Obiecywał, że tego nie zrobi... Nie wierzę... na pewno nie powiedziałby jej...
- Sabine, on wszystko zrobiłby, ratując swój własny tyłek! I jeśli tak stało się to musimy wyjechać stąd jak najszybciej, a co do niego to jeszcze pomyślę... bez konsekwencji nie zostanie.
- Jackson!- Krzyknęłam za nim, ale nie zawrócił się.
* soundtrack *
Nie mogłem wytrzymać sam ze sobą w czterech ścianach mojego mieszkania. Bez Ever te mieszkanie było tak puste, bez żadnych oznak życia. Nie było sensu tu dalej tkwić.
Pogoda za oknem zachęcała do wyjścia na zewnątrz.
Podszedłem do lodówki i wyjąłem butelkę schłodzonej wody mineralnej. Znalazłem swoją kurtkę z kluczykami i wyszedłem, kierując się do garażu.
Przerażała mnie rzeczywistość bez Ever, jak nigdy dotąd. Wiedziałem, że byłem skończonym głupcem i czułem się z tym fatalnie.
Wszedłem do garażu, otworzyłem swoje auto i wyjechałem nim w drogę, kierując się do rodzinnego domu Ever. Wciąż miałem nadzieję, że wszystko można odkręcić. Chciałem zobaczyć ją i chociaż spróbować przekonać, aby wróciła, bez nerwów jak ostatnio.Pogoda za oknem zachęcała do wyjścia na zewnątrz.
Podszedłem do lodówki i wyjąłem butelkę schłodzonej wody mineralnej. Znalazłem swoją kurtkę z kluczykami i wyszedłem, kierując się do garażu.
Przerażała mnie rzeczywistość bez Ever, jak nigdy dotąd. Wiedziałem, że byłem skończonym głupcem i czułem się z tym fatalnie.
Przycisnąłem gazu i kilka przecznic dalej zaparkowałem samochód przy mieszkaniu Ever.
Poprawiłem swoją skórzaną kurtkę i wyszedłem z samochodu, wyjmując kluczyk ze stacyjki. Spokojnie odetchnąłem i podszedłem do drzwi, pukając w nie. Chwile później stałem już twarzą w twarz z nią. Wyglądała na zmęczoną, ale nie dawała po sobie poznać, że źle dzieje się w jej życiu. Wszystko ukrywała pod skórą. Silna na zewnątrz, krucha wewnątrz, tak była moja Ever...
- Możemy porozmawiać?- Zapytałem, kiedy stanęła w futrynie drzwi wejściowych.
- Wchodź, akurat nie ma nikogo.
Wszedłem za nią do środka. Nigdy wcześniej nie byłem wewnątrz jej domu. Dom wyglądał równie przytulnie, schludnie, jak w obejściu. Zaprowadziła mnie do swojego pokoju. Pierwsze, co zauważyłem to jej prywatne zdjęcia na komodzie, jej z Jacksonem i naszej czwórki. Westchnąłem. Nie spodziewałem się, że trzymała nadal zdjęcia Jacksona i Sabine. Miałem nadzieję, że dawno odkreśliła grubą kreską już ten czas. Widocznie myliłem się. Być może nadal czuła więcej do Jacksona, niż do mnie...
Chyba widziała moją minę, bo wzięła jedną fotografię i przełożyła ją dalej.
Nadal stała oparta plecami o parapet i nie zwracała zbytniej uwagi na moją osobę. Nie mogłem mieć pretensji, rozumiałem ją. Jednak chciałem, aby dała mi jakkolwiek szansę. Niezruszona spoglądnęła w końcu na mnie. Czułem, że traktuje mnie z dużym dystansem, jakby bała się, że mógłbym coś zrobić nie po jej myśli. Raniła mnie jej reakcja, ale nie przyjechałem tutaj, by użalać się nad sobą, a spróbować zawalczyć o nasz związek. Widziałem, jaką miała już ochotę pogonić mnie, więc w końcu odważyłem zacząć:
- Ever, przyjechałem tu, bo... nie mogę pogodzić się, że odeszłaś ode mnie.
- Romano to już nie mój problem.
Podszedłem do niej i wręcz zarzuciłem się swoją obecnością. Wziąłem jej ciało w namiętny uścisk swojego. Usta jej zamknąłem w swoich wargach. Wszystko we mnie spotęgowało się z podwójną siłą. Chciałem mieć ją na wyłączność i nie martwić się o nic. Chciałem zaszyć się w czterech ścianach z nią i oddalić czyhające na nią niebezpieczeństwo. Chciałem zapewnić jej bezpieczeństwo, czułość, miłość, przyjaźń.
Spróbowałem opanować się i po chwili zażytego pocałunku odsunąłem się od niej o pół kroku, by odezwać się do niej ponownie.
- Jeśli kiedykolwiek kochałaś mnie, wróć do mnie.
Spuściła głowę i odwróciła się plecami do mnie, cicho łkając. Zacząłem skradać się do niej, kiedy ona zapłakana zwróciła do mnie.
- Wyjdź z mojego domu!- Krzyknęła, nie próbując skryć swoich emocji.