Moje obolałe ciało opadło na łóżko i skręciłam się na łóżku w kłębek z bólu. Zacisnęłam zęby, a korona mojego zęba weszła równo w przeciwną. Myślałam, że ulży mi i będę mogła skupić swoje myśli na czymś innym, jak zawsze przed moją przemianą. Myliłam się jednak. Cała ja odczuwałam ból, tęsknotę i rozpacz, że mimo mojej nieśmiertelności mogę zginąć w otchłań nieznaną...
Jackson przez ten cały czas chodził za mną, jak mój cień. Zdawało mi się nawet, że był przerażony bardziej niż ja. Nigdy wcześniej nie widziałam go tak zatroskanego.Czułam, że uważał się odpowiedzialny za to, co spotkało mnie. Nie miał powodu, wiedział doskonale, że to mogło spotkać go.
Bywało jednak, że nie ukrywałam nieraz żalu, ale gdy brakowało mi sił płakałam w jego ramię.
Tego popołudnia Jackson siedział w swoim laboratorium, które specjalnie zaangażował działkę za miastem. Miał już skończyć badania reflektora, który prawdopodobnie urządził mnie tak.
Kuląc się potruchtałam do kuchni, gdzie znajdowały się moje zioła, które Jackson przyniósł z ''daleka''. Bardzo interesowało mnie, co miał na myśli, mówiąc mi o pochodzeniu tego niby leku. Gdy pytałam się go o to lekceważył mnie. Zaparzyłam zioła w swojej ulubionej porcelanie od Romano i upiłam ich łyk. Miały mnie podnieść na siłach. Piłam je trzy razy dziennie, ale póki co efekty były niewidoczne.
Dzwonek do drzwi, który nagle rozbrzmiał w mieszkaniu, zupełnie wybył mnie z równowagi. Zachwiałam się do tyłu, ale w czas zareagowałam i chwyciłam się obicia krzesła, stojącego tuż koło stołu. Odetchnęłam i podeszłam do drzwi, by otworzyć je Jacksonowi, który zapewne znowu zapomniał kluczy. Ku memu zdziwieniu nie był to on, lecz u progu stał zatroskany Romano.
- Cześć- odezwał się skrępowany.
- Wejdź.
Wyglądał na zmęczonego i zmartwionego. Westchnęłam, przeczesując palcami przetłuszczone od potu włosy i z bólem głowy usiadłam na fotelu obok niego.
- Źle wyglądasz- powiedziałam mu.
- Dzięki, Ty też- odparł sarkastycznie, ale wcale nie było mu do śmiechu.- Jackson dał mi adres.
Otworzyłam szeroko oczy. Nie dowierzałam, że Jackson tak po prostu dał mu adres, gdzie teraz mieszka on razem ze mną, bo łączy nas ciemna tajemnica.
- Trochę nalegałem- dodał, widząc moją reakcję.- Jak się czujesz?
- Mam już dość. Chcę umrzeć i nigdy więcej nie czuć takiego bólu.
Widziałam na jego twarzy zgorszenie. Widocznie i on winił się. Byłam ciekawa dlaczego, ale nie miałam zbytniej ochoty na wypytywanie się. Był na włosku wytrzymania, więc tylko moment i wszystko mi wyśpiewał:
- Nie powinienem prosić Cię o tyle. Powinienem dać Ci odejść już na zawsze.
- To czemu tego nie zrobiłeś?
- Nie umiałbym pogodzić się z utratą po raz drugi, kiedy znów pojawiłaś się. Przepraszam Cię.
Wstałam z fotelu i chwiejnym krokiem podeszłam do aneksu kuchennego po filiżankę ziół. Na własnych plecach poczułam jego stęskniony wzrok. Po długiej przerwie znów nie umiał oderwać ode mnie oczu. Dwa tygodnie temu pochlebiałoby mi to, a teraz nawet nie miałam siły na uśmiech w jego stronę. Wszystko i wszystkich obwiniałam. Znów moje bezsilne, bezwładne ciało opadło na podłogę. Poczułam jego silne ramiona, które unosiły mnie ku górze. Otworzyłam oczy i zobaczyłam twarz mojego byłego chłopaka, który właśnie ostrożnie kładł mnie na sofie, przy czym czule pogłaskał mnie po włosach. Chciałam mu wykrzyczeć cały ból, który czułam, ale zdobyłam się tylko na lekkie odepchnięcie go od siebie.
- Odejdź- krzyknęłam.- Nie chcę nikogo tu widzieć. Nawet Ciebie!
On z podniesioną głową odbierał moje kolejne ciosy. Ścisnął moje ręce w nadgarstkach. Niechętnie wbiłam paznokcie w jego skórę, pokazując, jak ''bronię'' się choć oboje wiedzieliśmy, że nic nie groziło mi. Wtedy do mieszkania wszedł Jackson, który zastał nas na łóżku, kiedy próbowałam wyrwać się z uspokajającego uścisku Romano.
Romano zauważywszy Jacksona w drzwiach trochę odpuścił i cofnął się, lecz nadal trzymał mnie za dłonie, kiedy jego krwawiły. Lekceważył Jacksona, który wszedł właśnie do kuchni i ciągle spoglądał w naszą stronę, aż w końcu powiedział:
- Nie przeszkadzajcie sobie.
Westchnęłam i odwróciłam się do Jacksona:
- Coś nowego masz? Jakiś trop?
- Nie będę teraz o tym mówił- odpowiedział beznamiętnie i włączył ekspres.
- Zemdlałam przed chwilą. Czuję się, że niewiele czasu mi zostało...- ledwo zdołałam to powiedzieć.
Łzy bezsilności spływały mi po policzkach, a Romano nie zdążał ich wycierać wierzchem dłoni. Znowu wzmocnił uścisk. Nie miałam już sił. Zerknęłam na niego i oparłam dziś wyjątkowo ciężką głowę na jego ramieniu. Spojrzałam na Jacksona i zobaczyłam błysk w jego oku:
- Sabine, kiedy ostatnio żywiłaś się?
Sięgnęłam pamięcią, kiedy ostatni raz zalałam swoje gardło ciepłą, słodką cieczą.
- Nie miałam krwi w ustach odkąd omal nie rzuciłam się na Romano.
- Nie powinnaś chować swoich potrzeb w sobie, ani próbować ich lekceważyć. To niezdrowe, sama widzisz. Może Jackson miał rację- powiedziałem, kiedy znów zostałem sam na sam z Sabine.
- Romano! Dobrze wiem, czego potrzeba mi i mojemu ciału. Wątpię, żeby krew miała tu jakiekolwiek znaczenie.
Mruknąłem coś niezrozumiałego przy nosie i westchnąłem. Potarłem swoją dłoń o dłoń i wpadł mi genialny pomysł do głowy, że wcześniej nie pomyślałem o tym. Nigdy nie myślałem, że będzie potrzeba mojej interwencji. Nie mogłem jednak liczyć na kogoś innego albo zwlekać z czasem, bo Sabine mogła umrzeć w każdej chwili. Miała przed sobą całe życie.
Wstałem z sofy od Sabine. Jeszcze raz zerknąłem przez ramię na nią. Była totalnie wyczerpana, ledwo siedziała. Pewien, że zbliża się koniec sięgnąłem po nóż kuchenny, leżący na blacie kuchennym.
Odetchnąłem spokojnie i nóż przyłożyłem do skóry przedramienia. Odważnie z satysfakcją tego, co robię dźgnąłem bladą skórę, a sekundę później na jej powierzchni pojawiły się pierwsze krople brunatnej krwi.Chwilę potem Sabine podniosła się z kanapy i rozzłoszczona zaczęła głośno kląć:
- Po cholerę to zrobiłeś?! Doprowadzasz mnie do szału samą obecnością, z krwią w tętnicach, żyłach, czy na skórze, kiedy plami twoje ubranie. Romano, wyjdź!!!- Powiedziała ciągle siedząc na miejscu.
- Nie, nie wyjdę- upierałem się przy swoim.
- Odpuść sobie i idź do Ever! Na pewno martwi się.- Usłyszałem kpiący, słaby głos Sabine.
Odwróciłem się do niej. Jej oczy zmieniły kolor. Byłą gotowa, aby rzucić się na mnie.
Kiedy spojrzałem się za nią po raz drugi nie było już jej tam. Stałą tuż za moimi plecami. Jej mroźny oddech wywołał dreszcze na moim ciele. Chciałem odwrócić, ale powstrzymała mnie. Czułem się nieswojo, kiedy stała za mną. Gdy dotknęła mojego przedramienia i byłem pewny, że wszystko dobrze zakończy się i Sabine wróci do zdrowia.